Wyprzedane na pniu bilety, festiwalowe statuetki – ale nie tylko uznanie krytyki staje się udziałem filmowych dokumentalistów. Także irytacja, zwłaszcza tych, których wścibska kamera bez skrupułów obnaża, wydobywając na jaw manipulacje, pozory, tudzież dowody winy.
Przykład pierwszy z brzegu? Michael Moore – są tacy, którzy zżymają się na jego prowokacyjne pamflety, dostrzegając w nich tylko antykonserwatywną i antykorporacyjną agitkę.
Jak kino kinem: film dokumentalny przestawia fakty i zmusza do interpretacji. Dociekliwy reporter zagląda tam, gdzie inni nie zajrzą, rozmawia z tymi, którymi reszta świata nie dostrzega lub skrycie gardzi. Rzec można – dokumentalista odkrywa prawdę, która w oczy kole, tyle że prawdę często subiektywną. Nie ma to jednak wiele wspólnego z propagandą. Propaganda ma kostrukcję cepa, choć czasem i ten prosty fakt umyka widzom.
Do amerykańskich kin trafił właśnie „Wal Mart: high costs of low price”, dokument o niecnych praktykach handlowego giganta, największego prywatnego amerykańskiego pracodawcy (ponad 1.3 mln osób). W filmie pełno bulwersujących relacji byłych pracownikami Wal Marta, z których wyłania się obraz działającej na granicy prawa korporacji (subtelnej jak walec drogowy), wycinającej w pień, bez skrupułów lecz wedle skrupulatnych planów, konkurencję. Firmy, która traktuje personel niczym niewolniczą silę roboczą. Pakiet socjalny, ubezpieczenie zdrowotne? Daruj sobie, poproś opiekę społeczną o wsparcie!
Sam tytuł filmu – „Wysokie koszty niskiej ceny” – dobitnie mówi w czym rzecz. Ameryka żyje z Wal Marta (masowo kupując), ale ma też z owym Goliatem nielichy kłopot. Wszak firma buduje amerykańską potęgę ekonomiczną, wyznacza gospodarcze relacje w świecie oraz standardy prowadzenia biznesu (fuj!).
Nie wiem, na ile Robert Greenwald analizuje owe skomplikowane złożone kwestie. Ale zważywszy na rosnący rezonans jaki film wywołuje, spodziewam się rzetelnego i poważnego przedstawienia sprawy. Robert Greenwald nie jest w tej branży żółtodziobem, choć niektórzy mają mu za złe antyestablishmentowe zacięcie.
Ciekawe, czy i kiedy film trafi do naszej dystrybucji? Może ubiegnie go Wal Mart dokonując najpierw inwazji na polski rynek? O tym zresztą mówi się od kilku miesięcy i jeśli wierzyć świadectwu, jakie wystawiają amerykańskiemu gigantowi jego rodacy, ta wiadomość winna zatrwożyć nie tylko menadżerów Biedronki.
Myślę sobie, że już wkrótce wiele pracy będą mieli autorzy Wal Martowych laurek mogących zawstydzić inwencją speców od korporacyjnego PR. Atakowany przez krytyczne media Wal Mart potrzebuje na potęgę propagandowego wsparcia.
Przykład pierwszy z brzegu? Michael Moore – są tacy, którzy zżymają się na jego prowokacyjne pamflety, dostrzegając w nich tylko antykonserwatywną i antykorporacyjną agitkę.
Jak kino kinem: film dokumentalny przestawia fakty i zmusza do interpretacji. Dociekliwy reporter zagląda tam, gdzie inni nie zajrzą, rozmawia z tymi, którymi reszta świata nie dostrzega lub skrycie gardzi. Rzec można – dokumentalista odkrywa prawdę, która w oczy kole, tyle że prawdę często subiektywną. Nie ma to jednak wiele wspólnego z propagandą. Propaganda ma kostrukcję cepa, choć czasem i ten prosty fakt umyka widzom.
Do amerykańskich kin trafił właśnie „Wal Mart: high costs of low price”, dokument o niecnych praktykach handlowego giganta, największego prywatnego amerykańskiego pracodawcy (ponad 1.3 mln osób). W filmie pełno bulwersujących relacji byłych pracownikami Wal Marta, z których wyłania się obraz działającej na granicy prawa korporacji (subtelnej jak walec drogowy), wycinającej w pień, bez skrupułów lecz wedle skrupulatnych planów, konkurencję. Firmy, która traktuje personel niczym niewolniczą silę roboczą. Pakiet socjalny, ubezpieczenie zdrowotne? Daruj sobie, poproś opiekę społeczną o wsparcie!
Sam tytuł filmu – „Wysokie koszty niskiej ceny” – dobitnie mówi w czym rzecz. Ameryka żyje z Wal Marta (masowo kupując), ale ma też z owym Goliatem nielichy kłopot. Wszak firma buduje amerykańską potęgę ekonomiczną, wyznacza gospodarcze relacje w świecie oraz standardy prowadzenia biznesu (fuj!).
Nie wiem, na ile Robert Greenwald analizuje owe skomplikowane złożone kwestie. Ale zważywszy na rosnący rezonans jaki film wywołuje, spodziewam się rzetelnego i poważnego przedstawienia sprawy. Robert Greenwald nie jest w tej branży żółtodziobem, choć niektórzy mają mu za złe antyestablishmentowe zacięcie.
Ciekawe, czy i kiedy film trafi do naszej dystrybucji? Może ubiegnie go Wal Mart dokonując najpierw inwazji na polski rynek? O tym zresztą mówi się od kilku miesięcy i jeśli wierzyć świadectwu, jakie wystawiają amerykańskiemu gigantowi jego rodacy, ta wiadomość winna zatrwożyć nie tylko menadżerów Biedronki.
Myślę sobie, że już wkrótce wiele pracy będą mieli autorzy Wal Martowych laurek mogących zawstydzić inwencją speców od korporacyjnego PR. Atakowany przez krytyczne media Wal Mart potrzebuje na potęgę propagandowego wsparcia.