Roztrząsanie, czy Benedykt XVI obraził muzułmanów zarzucając im religijną przemoc,
nie mają teraz sensu. To tak jakby dywagować nad skutkami pożaru zamiast gasić buchający ogień. Bezsprzecznie w świecie muzułmańskim
wrze – agencyjne wiadomości nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. Tylko jak ten żywioł poskromić?
W Nablusie obrzucono butelkami z benzyną kościół anglikański i prawosławny. Później do kościoła katolickiego wdarła się grupa mężczyzn, który zaczęli wewnątrz strzelać w powietrze. Obrzucono też butelkami zapalającymi kolejny kościół
Znamienne, że muzułmańscy fanatycy zaatakowali również świątynie niekatolickie. Skąd bierze się tak ogromna frustracja i wrogość do wszystkiego, co wydaje się emanacją Zachodu? Skąd wręcz straceńcza łatwość sięgania po przemoc, paradoksalnie, dowodząca tezy, jaką w teologicznym wywodzie zawarł papież? Pytania bez odpowiedzi.
Śmiem twierdzić, że przeprosiny Watykanu, na dłuższa metę, niewiele dadzą. Islamski „tygiel” buzuje i tylko patrzeć, jak kolejna wypowiedź, czyn jakiejkolwiek osobistości znienawidzonego przez radykalnych islamistów Świata Zachodniego, sprowokuje kolejny spazm przemocy. Czy zatem mamy do czynienia ze zbliżającym się nieuchronnie starciem cywilizacji? Dziś, już po tamtej nieprzeniknionej dla nas stronie, zanosi się sarkastycznym śmiechem Oriana Fallaci. Cóż za zaskakująca sytuacja, pośmiertna rekapitulacja jej antymuzułmańskich pamfletów.
Przypomniałem sobie, jak lat kilka temu buddyjski lama Ole Nydahll wzbudził spore kontrowersje przestrzegając przed islamem.


Patrzę na protest przeciwko karykaturom Mahometa opublikowanym w Danii zaszokowany i chce wierzyć, że te hasła szokują też wielu muzułmanów. Bez elementarnego wstrząsu i zdumienia po ich stronie nie ma nadziei, że w całej tej ponurej i krwawej historii górą będzie w końcu ponadreligijny uniwersalny rozsądek.