Nie zestawiam bohaterów postu z zamiarem nabicia sobie klikalności. Oni sami się ustawiają, z pewnej perspektywy, w kłopotliwej dlań konfiguracji. Katarzyna Tusk, którą większość, jakby się nie upierać i nie zapierać, kojarzyć będzie głównie z osobą taty premiera, ląduje na otwarciu warszawskiego salonu marki Louis Vuitton. Niechby przypadkowo, przechodziła obok i przypadkowo obfotografowana dostała prezent za kilkaset złotych. Ale jednak, koniec końców, tym nieprzewidzianym zbiegiem okoliczności narobiła tacie wizerunkowego „kuku”. Bo dla opinii publicznej, jest córką taty premiera, i nie ważne jakby racjonalnie nie przekonywać, że nie ma w tym galanteryjnym epizodzie nic zdrożnego, skwaśniałe mleko już się rozlało od Zgierzu po Bartoszyce i Wałcz. Gdy taki zbytek kłuje lud w oczy to ukłuje – a jakże – premiera, i partię też. Epizodziki kumulują się w sondażach. Choć związku przyczynowego, poza nieświadomą wtopą, tu nie ma. Ludzkie oko- pamiętliwe i chłodne – widzi i zazdrości.
Z rozsądku, mógłby już lecieć do Władywostoku, albo Warszawy i spotkać się w salonie z Kasią Tusk. Nie, Bono uparł się lecieć do Afryki. Chyba że w pożądanej przez maluczkich wykwintnej torbie, wiezie pomoc humanitarną. Albo słodycze dla wynudzonych oglądaniem reklamówek dzieci.
***
Dajmy spokój, luksus na kryzysie nie cierpi, tylko zyskuje – w oczach sfrustrowanych mas – na wartości. W handlu tylko o to chodzi.