Twórcze napięcie – creative tension– na takie sformułowanie wpadli spece od reklamy, zachodząc w głowę, w jaki to sposób werbalnie wypromować Polskę w świecie. Ich zdaniem właśne takie „twórcze napięcie” najlepiej oddaje naszego zbiorowego ducha miotającego się gdzieś pomiędzy entuzjazmem, skłonnością do zbiorowych porywów, a rozgoryczeniem i przyziemną frustracją.
Właśnie „twórcze napięcie”, a nie płaczące wierzby, latawce, bociany razem wzięte, najlepiej ilustrują paradoks powstały na skutek połączenia konserwatyzmu religijnego z przyzwoleniem na podkopujące tradycyjny porządek rzeczy rozmaite obyczajowe „ekscesy”.
Tak przewodnia idea (twórcze napięcie) jakoś niebezpiecznie kojarzy mi się ze słowem „kontrasty”, a te zaś przywołuje obraz podróznika przemierzającego afrykańską głuszę już mocno naruszaną paluchem zachodniej cywilizacji. Zgadzam się – „twórcze napięcie” brzmi bardziej oryginalnie, ale od tej wpadającej w ucho wyjątkowści wcale nie przejaśnia mi się w głowie. Nęcenie cudzoziemców „twórczym napięciem” zda się na nic, jeśli ci pierwsi będą nadal konfrontowani z dobrze znanymi z mediów – i nie od końca tylko li stereotypowymi – wyobrażeniami. Jakimi, wie każdy, kto spędził parę godzin na jakimś dworcu (darujmy sobie nieszczęsne Kutno).
Kosztowny reklamowy lifting zaniedbanego polskiego lica nie wchodzi w grę. Pieniędzy na ten cel będzie mniej niż na kampanię reklamową proszku do prania. Po za tym nie wierzę w przekładalność naszej rzeczywistości na atrakcyjne i chwytliwe pod każdą szerokością geograficzna kody.
W tej kwestii jestem nieuleczalnym pesymistą i myślę, że lepiej darować sobie poronione pomysły szukania słowa klucza, które przyda nam splendoru i nakręci turystyczną koniunkturę (jazzy, wypasiony – tez odpadają!). Jak dotąd więcej się w tej materii dzieje za sprawą obficie serwowanej żubrowki, na imprezach z udziałem zagranicznego koleżeństwa. Na zdrowie!
Właśnie „twórcze napięcie”, a nie płaczące wierzby, latawce, bociany razem wzięte, najlepiej ilustrują paradoks powstały na skutek połączenia konserwatyzmu religijnego z przyzwoleniem na podkopujące tradycyjny porządek rzeczy rozmaite obyczajowe „ekscesy”.
Tak przewodnia idea (twórcze napięcie) jakoś niebezpiecznie kojarzy mi się ze słowem „kontrasty”, a te zaś przywołuje obraz podróznika przemierzającego afrykańską głuszę już mocno naruszaną paluchem zachodniej cywilizacji. Zgadzam się – „twórcze napięcie” brzmi bardziej oryginalnie, ale od tej wpadającej w ucho wyjątkowści wcale nie przejaśnia mi się w głowie. Nęcenie cudzoziemców „twórczym napięciem” zda się na nic, jeśli ci pierwsi będą nadal konfrontowani z dobrze znanymi z mediów – i nie od końca tylko li stereotypowymi – wyobrażeniami. Jakimi, wie każdy, kto spędził parę godzin na jakimś dworcu (darujmy sobie nieszczęsne Kutno).
Kosztowny reklamowy lifting zaniedbanego polskiego lica nie wchodzi w grę. Pieniędzy na ten cel będzie mniej niż na kampanię reklamową proszku do prania. Po za tym nie wierzę w przekładalność naszej rzeczywistości na atrakcyjne i chwytliwe pod każdą szerokością geograficzna kody.
W tej kwestii jestem nieuleczalnym pesymistą i myślę, że lepiej darować sobie poronione pomysły szukania słowa klucza, które przyda nam splendoru i nakręci turystyczną koniunkturę (jazzy, wypasiony – tez odpadają!). Jak dotąd więcej się w tej materii dzieje za sprawą obficie serwowanej żubrowki, na imprezach z udziałem zagranicznego koleżeństwa. Na zdrowie!
PS.
Tak ma się twórcze napięcie w biznesowym rozumieniu.
Bardziej trafne?
P.S. Obserwując, jak szybko lista Wildsteina trafiła na zagraniczne serwery i portale, trzeba przyznać, że w sumie jakieś „creative tension” ma miejsce…