dragi
Bez kategoriiJeśli uznać zażywanie narkotyków jedynie za przejaw eskapizmu, akt autodestrukcyjnej rezygnacji z życia lub skrajną głupotę, to przyjdzie nam tylko… załamywać ręce. Ludzie brali narkotyki i brać będą niezależnie od tego, co o tym wszystkim sądzi tzw. zdrowa większość społeczeństwa. I coś z tym fantem trzeba zrobić, a nie zaganiać ćpających za więzienne mury.
Jakiś czas temu w porywie swojej literackiej fantazji Andrzej Stasiuk pisząc o narkomanach nazwał ich bodajże „eksperymentującymi apostołami nowej religii”. Spieszę wyjaśnić, że bynajmniej kontekst tego stwierdzenia nie był czołobitny, a raczej ironiczny. Także ironicznie i groteskowo wypada konfrontacja obecnego prawnego rygoru z perypetiami dragów oraz ich miłośników na przestrzeni dziejów (ależ to archaiczna religia …).
Według relacji Heroda Scytowie raczyli się dymem z palonych konopi. Rosyjscy chłopi dodawali zaś konopnego oleju do potraw. Arabowie dodają haszysz do konfitur oraz kawy.
Miał swój haszyszowy epizod Boudelaire; opisał to szczegółowo w „Sztucznych rajach”. Kolega po fachu, Rimbaud, nie gardził też absyntem, lulką i bieluniem.
Tak jak poeci nie mogli obyć się bez psychodelicznych dopalaczy, również i muzycy posiłkowali się namiętnie rozmaitymi substancjami celem inspirującego „rozprzężenia wszystkich zmysłów”.
Mam wrażenie, że Jimmy Morrison osiągnął w tej materii ekstremum. Facet przyjmował dawki jadu tarantuli hiszpańskich – trucizny lecz i stymulanta układu nerwowego. Chodzą słuchy, że w tarantulowym klubie „udzielali” się Bob Dylan i Patti Smith. „Ten narkotyk miał iście faustowski wpływ na rockmanów – napisała w magazynie Mondo 2000 niejaka Queen Mu i chyba wie , co mówi…
Korzystania narkotyków miało także plebejski walor. Otóż w XIX wieku kokainę z powodzeniem można było nabyć w amerykańskich drogeriach w postaci kropli lub spraju do nosa, gum do żucia i papierosów.
Jakiś obrotny przedsiębiorca wpadł na pomysł produkowani wina zaprawianego kokainą i za to świętobliwy Leon XII wynagrodził go medalem „dobroczyńcy ludzkości”.
Parę dekad wcześniej, a może w tym samym okresie dzikiego kapitalizmu, niemiłosiernie gnębieni brytyjscy robotnicy raczyli się dla relaksu opiumowymi pigułkami; były tańsze od alkoholu. Ale i piwo zaprawiano białym proszkiem…
Sherlock Holmes był kokainistą, Zygmunt Freud też się nią raczył, lecz brak relacji, by ratując się w tej sposób przed depresją, popadł w uciążliwy nałóg. O dziwo w szeregach ascetycznych nazistów nie brakowało ćpunów, ale skala ich zbrodni najlepiej świadczy, że mieli nie po kolei w głowie. Adolf Hitler zażywał opiaty oraz amfetaminę (w zastrzykach).
O jego totumfackim Goeringu wiadomo, że był morfinistą. W tej wyliczance brak na razie współczesnych możnowładnych. Ciekawe, co też będą mieli do powiedzenia o ich nałogach potomni…
Jakiś czas temu w porywie swojej literackiej fantazji Andrzej Stasiuk pisząc o narkomanach nazwał ich bodajże „eksperymentującymi apostołami nowej religii”. Spieszę wyjaśnić, że bynajmniej kontekst tego stwierdzenia nie był czołobitny, a raczej ironiczny. Także ironicznie i groteskowo wypada konfrontacja obecnego prawnego rygoru z perypetiami dragów oraz ich miłośników na przestrzeni dziejów (ależ to archaiczna religia …).
Według relacji Heroda Scytowie raczyli się dymem z palonych konopi. Rosyjscy chłopi dodawali zaś konopnego oleju do potraw. Arabowie dodają haszysz do konfitur oraz kawy.
Miał swój haszyszowy epizod Boudelaire; opisał to szczegółowo w „Sztucznych rajach”. Kolega po fachu, Rimbaud, nie gardził też absyntem, lulką i bieluniem.
Tak jak poeci nie mogli obyć się bez psychodelicznych dopalaczy, również i muzycy posiłkowali się namiętnie rozmaitymi substancjami celem inspirującego „rozprzężenia wszystkich zmysłów”.
Mam wrażenie, że Jimmy Morrison osiągnął w tej materii ekstremum. Facet przyjmował dawki jadu tarantuli hiszpańskich – trucizny lecz i stymulanta układu nerwowego. Chodzą słuchy, że w tarantulowym klubie „udzielali” się Bob Dylan i Patti Smith. „Ten narkotyk miał iście faustowski wpływ na rockmanów – napisała w magazynie Mondo 2000 niejaka Queen Mu i chyba wie , co mówi…
Korzystania narkotyków miało także plebejski walor. Otóż w XIX wieku kokainę z powodzeniem można było nabyć w amerykańskich drogeriach w postaci kropli lub spraju do nosa, gum do żucia i papierosów.
Jakiś obrotny przedsiębiorca wpadł na pomysł produkowani wina zaprawianego kokainą i za to świętobliwy Leon XII wynagrodził go medalem „dobroczyńcy ludzkości”.
Parę dekad wcześniej, a może w tym samym okresie dzikiego kapitalizmu, niemiłosiernie gnębieni brytyjscy robotnicy raczyli się dla relaksu opiumowymi pigułkami; były tańsze od alkoholu. Ale i piwo zaprawiano białym proszkiem…
Sherlock Holmes był kokainistą, Zygmunt Freud też się nią raczył, lecz brak relacji, by ratując się w tej sposób przed depresją, popadł w uciążliwy nałóg. O dziwo w szeregach ascetycznych nazistów nie brakowało ćpunów, ale skala ich zbrodni najlepiej świadczy, że mieli nie po kolei w głowie. Adolf Hitler zażywał opiaty oraz amfetaminę (w zastrzykach).
O jego totumfackim Goeringu wiadomo, że był morfinistą. W tej wyliczance brak na razie współczesnych możnowładnych. Ciekawe, co też będą mieli do powiedzenia o ich nałogach potomni…
Discover more from Notatnik
Subscribe to get the latest posts sent to your email.