Ciekawe, jak długo potrwa szaleństwo wokół listy Wildsteina? Myślę, że to dopiero preludium i nie ominą nas kolejne spektakularne momenty. Na razie wieść o tym, że spis nazwisk można bez trudu znaleźć w sieci, dziś rano skłoniła najbardziej opornych (alergicznie reagujących na ekran i klawiaturę) do zaliczenia przyśpieszonego kursu surfowania. Tak oto, nienasycona ciekawość zawładnęła chyba każdym, niezależnie od jego pro- lub antylustracyjnego nastawienia. A więc, lawina ruszyła i zapewne spowoduje rozliczne lokalne katastrofy. Niektóre będą miały absurdalną, haszkowską formę na poziomie korytarzowego obsmarowywania kolegów w jakimś urzędzie powiatowym lub biurze. Nie można wykluczyć, że politycy wykorzystają enigmatyczność listy, jej orwellowski i manipulacyjny potencjał do eskalacji rozmaitych konfliktów, po to, aby nabić sobie punktów u wyborców. Tak w ogóle to nadal nie pojmuje, w jaki sposób ujawnienie ogólnikowego indeksu IPN miałoby się przysłużyć się jawności i przejżystości życia publicznego w Polsce? Jedyną namacalną korzyścią puszczenia listy w internetowy obieg jest uświadomienia sobie, z jaką siła razi to medium. Zapewne żylibyśmy w innym kraju, gdyby, swego czasu, z internetu mogł skorzystać diaboliczny minister Macierewicz…
Jak dotąd nie doczekaliśmy się w Polsce internetowego tabloidu lub magazynu śledczego, który z powodzeniem ścigałby się z gazetami i tv w tropieniu sensacji i skandali. Znamienne, że żadna afera nie ujrzała u nas światła dziennego w ten sposób. Pod tym względem rodzime dziennikarstwo pozostaje daleko w tyle za resztą medialnego peletonu.
Jak dotąd nie doczekaliśmy się w Polsce internetowego tabloidu lub magazynu śledczego, który z powodzeniem ścigałby się z gazetami i tv w tropieniu sensacji i skandali. Znamienne, że żadna afera nie ujrzała u nas światła dziennego w ten sposób. Pod tym względem rodzime dziennikarstwo pozostaje daleko w tyle za resztą medialnego peletonu.