Zanim przez ścianę dźwięku przebiło się finalne „God bless you”, na scenę wkroczył technik i wyłączył gitarzystom wzmacniacze. W ten bezpardonowy sposób zmuszono Swans do zakończenia szamańskiego występu. Występu szokującego intensywnością, bluźnierczego dla ucha, na granicy percepcji i zdroworozsądkowego rozumowania. W pewnym sensie Swans okazał się być papierkiem lakmusowy testującym, jak bardzo „off-owy” jest ten festiwal. Na ile deklaracji zawartej w nazwie, odpowiadają fakty. Jeśli miałbym czegoś oczekiwać od kolejnego OFF-u, to więcej takich zaskoczeń i takiego niedowierzania.
![]() |
via Popmusic.pl |
Na razie – w moim odczuciu – bywa z tym różnie. Mniejsza już o marny pożytek jaki daje OFF-owi zapraszania artystów pokroju Katarzyny Nosowskiej. Uprawiając wakacyjne „męskie granie”, całkiem dobrze radzi sobie w mainstreamie, więc można byłoby sobie jej koncert darować. Pal licho organizacyjne zgrzyty. W tym roku zza kulis festiwalu wyciekła wieść, że rodzimym artystom nie spodobało się ich odseparowanie od zagranicznych muzyków. Zaserwowano im inny katering, ograniczono dostęp do wejściówek na koncerty. Wszystko to, na tle całego wydarzenia, wydaje się być detalami.
Natomiast kluczowe jest zachowanie takiej formuły festiwalu, która premiuje odwagę, ferment, twórcze napięcie i eksperymenty. Jeśli w przyszłości głównym miernikiem sukcesu ma być liczba sprzedanych biletów, ilość wypitego piwa, to hasło „off” stanie się wydmuszką. Organizatorzy i sponsorzy, dla których festiwalowa publiczność to tylko szczególnie specyficzny konsument, stopią się w jeden organizm.
Mój utopijny OFF to miejsce, w którym są enklawy wolne od reklamy i nachalnego marketingu. Także takie miejsca (w przypadku polskich festiwali to ciągle unikat), które są przyjazne rodzicom i dzieciom. Akurat katowickie wydarzenie przyciąga ich wyjątkowo wiele.
Wreszcie, myślę o najbanalniejszych udogodnieniach: kranach z wodą, rowerowych stojakach, dużej tablicy z ogłoszeniami. Przydałyby się dodatkowe wydarzenia: rozmaite warsztaty i sesje wypełniające porę przed koncertami (joga, tai chi, masaże, relaksacje, zajęcia dla muzyków, producentów, animatorów kultury itd). Od przybytku głowa nie boli.
Festiwal jest obecny na mapie Katowic, co nie oznacza że pożytkuje to, co stanowi miasta potencjał: ciekawe obiekty oraz inwencję mieszkańców. Banalne szwendanie się po katowickich ulicach bez celu ma, owszem, swój urok, lecz nie płynie z tego szczególnie wzbogacające doświadczenie. A gdyby tym wędrówkom nadać inny wymiar: zabawy i gry np. z przestrzenią lub artystycznych psychogeograficznych peregrynacji? Pomysłów i gotowych rozwiązań zapewne dostarczą designerzy, hakerzy, kulturalni animatorzy. Wystarczy rzucić hasło.
Kolejny ważki aspekt festiwalu dotyczy ekonomii. Jest jasne, że bez dużych pieniądze, nie ma gwiazd, nie ma bogatego programu. Ale mam wrażenie, że organizatorzy za bardzo idą sponsorom na rękę. Bywalec festiwalu wpada w tryby handlowej presji: jeden browar, jeden bank, jedna telefonia. Taki dyktat zaprowadzony przez ekonomiczną monopolistyczną hybrydę nie ma żadnej racji bytu w normalnej, zdrowo ułożonej rzeczywistości. A jednak na niejednym festiwalu staje się normą. Na tym polu OFF ponosi totalną porażką. Ktoś zauważy, to tylko trzy dni. Ale jeśli uznamy, że powielana praktyka z czasem rozpowszechnia się i staje się normą, warto może poszukać jakiegoś innego, wzorotwórczego modelu. Szyld festiwalu chyba do tego zobowiązuje?
Myślę o festiwalu rozciągniętym w czasie, obecnym na okrągło w necie pod postacią podcastów, zapisów z koncertów i nagranych wywiadów z muzykami. Myślę, o zespołach grających w różnych punktach miasta. Tego, że zjadą do Katowic, aby na własną rękę prezentować się międzynarodowej publiczności, jestem pewien.
Idzie o to, żeby hasło „off” wiązało się z szerszym doświadczeniem, wykraczającym poza muzykę. Festiwal, mimo swojej cykliczności, jest świętem kultury tymczasowej. Paradoksalnie, aby stał się wydarzeniem znaczącym i wzorotwórczym musi mieć gotowość kwestionowania własnej formuły i ograniczeń. Taki jest warunek rozwoju. Przywołam skrajny przykład – Woodstock. Przeszedł do historii, a jednocześnie okazał się organizacyjną klapą. Gdy jego organizatorzy, straciwszy kontrolę nad imprezą, zmuszeni zostali ogłosić, że to festiwal otwarty dla wszystkich. Ta odwaga się opłaciła i na pewno nie ucierpiała na tym muzyka.