Świat z twistem

notatnik: polityka, marginesy, media, społeczeństwo, historie i histerie.


ozonowe wpadki
Docieramy głębiej – ot, zgrabne billboardowe hasło, które, nie przeczę, nęci, ale w konfrontacji z zawartością tygodnika okazuje się zahaczać o mieliznę…

Mam za sobą lekturę dwóch numerów Ozonu i to w dość przyjemnych okolicznościach: na uroczej trawce za miastem oraz przy kawiarnianym stoliku w zapomnianym staromiejskim zaułku, który miłosiernie (dzięki) omijają tabuny turystów. Reasumując, całkiem sympatycznie, jakby w zgodzie z deklaracją tygodnika, że będzie bardziej serio i oryginalniej, z ukłonem w stronę jasnej strony życia, opisywać rzeczywistość. A jednak zamiast ożywczej czytelniczej radochy Ozon już na powitanie zafundował mi sporo rozczarowania.

Weźmy pod lupę tekst o profesorze Leonie Kieresie popełniony piórem Joanny Cichockiej. Wiecznie lękliwy, wręcz neurotyczny i przewrażliwiony na swoim punkcie, w gruncie rzeczy słaby emocjonalnie nieudacznik, który nie dorósł do pełnienia publicznej roli; oto z kim mamy do czynienia – demaskuje szefa IPN dziennikarka Ozonu. Na użytek artykułu cytuje fragmenty starych wywiadów z profesorem, posiłkuje się anonimowymi opiniami o nim. Efekt jest mocny, lecz zarazem paszkwilancki, bo bazujący tylko na oskarżycielskich sugestiach, aluzjach. Żadnych cieni i półtonów, znaków zapytania. Kieres to, wypisz–wymaluj, kolejny aparatczyk, który przypadkiem załapał się do opozycji, a mógł z powodzeniem brylować na czerwonych salonach. Mało brakuje, a z Kieresa zrobiłby się obywatel Piszczyk z „Zezowatego szczęścia”.
Nie zamierzam rozstrzygać, ile w demaskatorskim artykule Ozonu jest prawdy, po prostu, nie ufam dziennikarzowi, który popełniając taki tendencyjny (chyba z założenia?) tekst dopuszcza się przy okazji kardynalnego błędu nierzetelności.
Jeśli autor bierze się za opisywanie jakiejś persony, to musi mieć ku temu istotny powód, wykraczający po za osobistą sympatię lub antypatie. Nie wyobrażam sobie, by piszący nie próbował spotkać się z bohaterem tekstu. Rozmowy z jego przyjaciółmi i adwersarzami– to już podstawa dziennikarskiego rzemiosła. Bez pracy na tym polu dziennikarz popełni knota, a nie pełnokrwisty tekst.
Szkoda profesora Kieresa, bo zasłużył na poważniejsze traktowanie, co w cale nie oznacza składania mu hołdów lub stosowanie ulgowej taryfy.

Drugi ozonowy tekst, który mnie najzwyczajniej w świecie wnerwił dotyczy blogów. Nie w tym rzecz, że Hubert Salik powątpiewa w bezinteresowność internautów opętanych manią pisania, ma do tego prawo. Wolno mu też wprost zarzucać bloggerom, że skrycie ich trawi mentalność sklepikarzy. Wnerwia mnie za to prowizoryczność argumentacji, skleconej z powierzchownych sądów. I tu, jak w tekście o Leonie Kieresie, nie zabrakło wygodnych, ale niewiarygodnych anonimowych, ( jak je zweryfikować?) opinii, które budują z gruntu fałszywą generalizację, że jeśli bloggerom się zapłaci „chętnie wspomną o konkretnej marce piwa albo margarynie”. Kompletnie nieporozumienie. Tu na ten temat więcej.
Nie wystarczy, że coś jawi się jako logiczne, by miało walor odkrywczego sensu. Weźmy jako przykład takie oto zdanie: Polacy się nie myją i na umór żłopią wódę. Prawdziwe? Po części. Ale po prostu głupie, a delikatniej ujmując nieadekwatne do tego, co na prawdę można powiedzieć o Polakach i każdym z nas z osobna. Na czym polega odkrywczość ozonowego redaktora? Ano na tym, że sięga po jedno słowa, które większości czytelników jawi się jako dziwne, niemal magiczne: blogger. Drogi redaktorze, jeśli nie chce się popadać w banał i poruszać w sferze pospolitych uogólnień lub półprawd, trzeba wysilić mózgownicę. Trzeba zapomnieć o naśladowaniu kolejkowo-autobusowych pogwarek, bo nie mają one żadnego związku z deklarowaną głębią. Oby te dwa nieszczęsne felietony był tylko wypadkiem przy pracy…


Discover more from Świat z twistem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.