Deszcz nie patyczkuje się z zimą i wokoło zamiast białej skorupy coraz bardziej łaciato z przewagą burej mazi, co paskudnie i uparcie oblepia buty przechodniom. Zima będzie się jeszcze odgryzać, ale jej dni są już policzone, i jeśli ktoś będzie wzdychał obsypywany płatkami śniegu to tylko z tęsknoty za wiosną. Nikt nie będzie żałował mrozu i wszechobecnej neurotycznej bieli, chyba tylko nałogowi narciarze i terapeuci, którym taka depresyjna aura napędza tabuny pacjentów.
Zimę żegnam wierszem Roberta (nomen omen) Frosta
„Spłacheć starego śniegu”
Spłacheć starego śniegu w kącie pola:
Można go wziąć o zmierzchu
Za gazetę, porwaną przez wiatr i do ziemi
Przybitą szpikulcem deszczu.
Pocętkowany brudem, jak petitem
Na płachcie szarobiałej
Spisał dzień któryś – treści nie pamiętam,
Jeśli w ogóle czytałem.
(tłum. Stanisław Barańczak)