Poczytaj mi mamo

Bez kategorii
1000 egzemplarzy, niekiedy dwa razy tyle, rzadko więcej – to nakłady kulturalnych periodyków w tym kraju. Circa 100 tysięcy – tylu jest zaś studentów w samym Wrocławiu i będzie więcej. Najbanalniejsza i najsmutniejsza konstatacja jest taka, że ciekawość studentów jednego – wcale nie najliczniejszego wydziału dowolnej uczelni – sprawiłaby, że z wrocławskich empików jak za dotknięciem magicznej różyczki w mig zniknęłyby wszystkie pisma o literaturze, sztuce, architekturze ect. Czytelniczą mizerię zwykło się tłumaczyć mizerią finansową, lecz to poważne uproszczenie. Jeśli baczniej przyjrzymy się życiowym priorytetom, według których czytanie uchodzi za luksus, zorientujemy się, że chodzi o coś kompletnie innego. O rugowanie z naszego codziennego życia finezji i umysłowego wyrafinowania. Broń Boże nie jestem zwolennikiem snobowania się na cokolwiek i kogokolwiek, bo jest z to gruntu akt konformistyczny, obliczony na podtrzymanie osobistego prestiżu i statusu. Niepokoi mnie raczej brak równowagi pomiędzy tym to ludyczne, prozaiczne, elementarne dla życia, a tym, co intelektualne i estetyczne, niejako wyjątkowe. Już dawno bezwolnie dryfujemy jednym kierunku, w zhomogenizowanej brei, choć może -jeśli się dobrze zastanowić – nie mieliśmy nigdy kontroli nad tym procesem.
Prawda jest taka: dobre samopoczucie większości gwarantuje piwko w gronie znajomych, w miejscu najlepiej trendy. Wtedy niezobowiązująca, banalna gadka sama się kręci, nie ma potrzeby doprawiania jej zmyślnymi dykteryjkami lub bon mot’ami. I tak co weekend. W tym sensie to może jesteśmy autentyczni, ale jest to autentyzm zalatujący naturszczykowskim smrodkiem. Niekiedy wystarczy na pewien czas zmienić otoczenie i już jest inaczej. Umowność naszej normalności pruje się na naszych oczach, to, co zwykło się wydawać ok. teraz razi i uwiera toporną i miałką treścią.
Cztery lata temu – w apogeum popularności Homo Twist- w sklepie z płytami usłyszałem, jak klient pyta sprzedawcę: Czy jest Maleńczuk? Układny handlowiec nim odpowiedział, poszukał wsparcia u kolegi przy kasie: Krzysiek, jak ten nowy na zapleczu ma na nazwisko?
Innym razem w knajpie podpatrzyłem pewne towarzystwo rozprawiające w jednym ciągu o alkoholu i o liryce Emily Dickinson, dodam że momentami w zajmujący sposób. To było po koncercie Maleńczuka, który właśnie swoimi interpretacjami wierszy genialnej Amerykanki nas uraczył i było to wydarzenie w ludyczno-estetycznej równowadze wyjątkowe.

Discover more from Notatnik

Subscribe to get the latest posts sent to your email.


Andrzej Jóźwik

Andrzej Jóźwik

Dziennikarz i wrocławianin.
http://andrzejjozwik.pl