Nigdy nie postawię publicznego pytania osobie sprawującej urząd państwowy w sprawie jej rozterek uczuciowych, preferencji seksualnych, wiary czy sporów domowych. To jest ta strefa prywatności, której przekraczać nie powinniśmy –
te słowa i przeprosiny posła Palikota za nadmierną dociekliwość (inni mówią o nikczemności) względem rzekomych alkoholowych kłopotów pana prezydenta niby zamykają sprawę. Niby, gdyż Palikot dalej przewrotnie i czupurnie stwierdza: Dotknąłem ważnej sprawy, choć może w polskiej demokracji – zbyt wcześnie. Zatem kolejna runda jest nieuchronna?
Ten cały ambaras ewidentnie sprawia uciechę lewicy, która chętnie zapomniałaby o filipińskiej przypadłości Aleksandra Kwaśniewskiego.
Swoją drogą, czyż to nie pyszna historia: ekcentryczny poseł i biznesmem w jednej osobie, potentat w produkcji kolorowych wódek troszczy się o wątpliwą jego zdaniem abstynencję głowy państwa i jego zdrowie. A ten zaprzecza, choć nie musi; odparowując nazywał Palikota klaunem, więc jaki sens jest się tłumaczyć błaznowi?
Parę dni wcześniej prezydent Warszawy wyraziła służbowe zaniepokojenie lunchową rozrzutnością jej poprzednika na stołecznym urzędzie. Tu znów pojawiły się jakieś drogie wina. I tu prokuratura ma wszystko wyjaśnić.
Jakby tego było mało z alkoholowych epizodów (sam pił i picia był świadkiem) zdał wstydliwą relację profesor Religa. Intuicja mi podpowiada, że przyjdzie jeszcze pora na skandale większego kalibru, jako że politykom wyrażnie kończy się amunicja, a tabloidy kuszą: sex, dragi, nieobyczajne zachowanie. Jeśli nastała postpolityczna era cudów i miłości, to nieuchronnie czeka nas wysyp relacji z domniemanych i prawdziwych nieobyczajnych ekscesów.