Jestem właśnie po pobieżnej lekturze kwietniowych „Charakterów”, w którym kilka artykułów drąży temat zmian osobowości i indywidualnego życia. Ciekawe, czy w gronie owładniętych potrzebą wewnętrznej przemiany są także politycy.
Swoją drogą w psychologicznym periodyku roi się od rad, których poważne potraktowanie zmusiłoby legiony naszych mężów stanu do porzucenia harców uprawianych na koszt podatnika. Oto jedna z miłych – nie tylko mojemu uchu- sugestii.
Realistyczne oszacowanie zdolności pomoże, ci uniknąć profesji, do której się nie nadajesz. Unikniesz tracenia czasu na bezowocne dążenie do osiągnięcia niemożliwego.
Także w księgarniach roi się od rozmaitych poradników. Mają wielotysięczne nakłady, bo ludzie masami i sezonowo padają ofiarami marzeń o natychmiastowej metamorfozie. Już widzę, jak któryś z mistrzów parlamentarnej ekwilibrystyki – po dniu wyczerpujących bojów – resztkami sił, kierowany wewnętrznym imperatywem, wypełnia kwestionariusz badający inteligencję emocjonalną. A to inny krzepiący widok – marszałek sejmu, tudzież partyjny lider, na kozetce u psychoanalityka lub na foteliku u Drzyzgi. Czy to nie jest jednak w sumie absurdalne? Przecież codzienna praktyka, mozolny i szary trud naszych polityków, wskazują, iż są oni powołani do wyższych celów, zatem indywidualny rozwój muszą mieć w nosie.