„Miast autonomicznego społeczeństwa, społeczeństwa obywateli, obserwujemy dziś obumieranie instytucji obywatelstwa; z jednej strony banicję, a z drugiej emigrację do sfery prywatnej. Spójność społeczeństwa na tym się dziś trzyma, że 80-85% ludnoś żyje w sytuacji komfortu (a i paraliżu powodowanego groźbą bezrobocia), podczas gdy wszystkie śmieci i odchody systemu zsypują się i wylewają na pozostałe 15-20% ludzi, którzy nie mogą się bronić, reagują tylko wandalizmem, wycofaniem i przestępczością”
– tyle Zygmunt Bauman („Ponowoczesność jako źródło cierpień”) i cytowany przez niego Cornelius Costoriadis („Espirit” wrześnień 1991). Rzecz dotyczy chyba raczej społeczeństw zachodnich, bo nasza „obytwatelskość” jest świeżej daty. Przez 15 lat tyle u nas stworzono, co napsuto, choćby krwi zwykłym szarym ludziom i bilans nie jest wcale dodatni. Na szczęście/nieszczęście, finał daleko przed nami.
Co do przywołanych procentów, to w Polsce samych bezrobotnych jest grubo ponad 20 % (dorzucając szarą strefę i absolwentów wyższych uczelni). To jednak chyba nie żadna podklasa. Prawdziwy margines, który szuka spełnienia w rozbojach, kibolskich ustawkach, szwindlach, całej masie patologicznych zachowań, to właściwe kilka procent, tak niepokojących socjologów. Może to cud, że przy takim rozwarstwieniu, frustracji, utajonych społecznych napięciach, „zagubione” polskie społeczeństwo nadal się trzyma, że tak brzydko powiem, kupy.
Ktoś może powiedzieć: jeszcze trochę afer, wielkich przekrętow na szczytach skorumpowanej władzy, autokompromitacji politykierów, a cały ten bajzel szlag trafi. Po prawdzie, trudno wyobrazić sobie, by życie społeczne szło dwutorowo, czyli z jednej stony oderwani od realiów i tracący zdrowy rozsądek politycy, z drugiej zaś, mający ich w nosie obywatele, których nieliczna reprezentacja nieustaje w pozytywistycznych zabiegach nadawaniu otoczeniu jakiegoś ładu, jakiegoś sensu. Przecież jedziemy na tym samym wózku – albo inaczej, płyniem statkim. Czy ktoś odważy się zasugerować, że chodzi o statek głupców?
– tyle Zygmunt Bauman („Ponowoczesność jako źródło cierpień”) i cytowany przez niego Cornelius Costoriadis („Espirit” wrześnień 1991). Rzecz dotyczy chyba raczej społeczeństw zachodnich, bo nasza „obytwatelskość” jest świeżej daty. Przez 15 lat tyle u nas stworzono, co napsuto, choćby krwi zwykłym szarym ludziom i bilans nie jest wcale dodatni. Na szczęście/nieszczęście, finał daleko przed nami.
Co do przywołanych procentów, to w Polsce samych bezrobotnych jest grubo ponad 20 % (dorzucając szarą strefę i absolwentów wyższych uczelni). To jednak chyba nie żadna podklasa. Prawdziwy margines, który szuka spełnienia w rozbojach, kibolskich ustawkach, szwindlach, całej masie patologicznych zachowań, to właściwe kilka procent, tak niepokojących socjologów. Może to cud, że przy takim rozwarstwieniu, frustracji, utajonych społecznych napięciach, „zagubione” polskie społeczeństwo nadal się trzyma, że tak brzydko powiem, kupy.
Ktoś może powiedzieć: jeszcze trochę afer, wielkich przekrętow na szczytach skorumpowanej władzy, autokompromitacji politykierów, a cały ten bajzel szlag trafi. Po prawdzie, trudno wyobrazić sobie, by życie społeczne szło dwutorowo, czyli z jednej stony oderwani od realiów i tracący zdrowy rozsądek politycy, z drugiej zaś, mający ich w nosie obywatele, których nieliczna reprezentacja nieustaje w pozytywistycznych zabiegach nadawaniu otoczeniu jakiegoś ładu, jakiegoś sensu. Przecież jedziemy na tym samym wózku – albo inaczej, płyniem statkim. Czy ktoś odważy się zasugerować, że chodzi o statek głupców?