Zaskakuje niefrasobliwość naszych polityków. Choć w swej „ideowości” nader skrajni, winni wiedzieć, że wzięcie tego tematu „na tapetę” pogorszy już spaprany wizerunek Polski w świecie.
Można nie dziwić się LPR: tonący brzytwy się chwyta. Ale prezydent? Palną głupstwo i teraz schyłkiem się z tego wycofuje.
Daję głowę (sic!), że cała ta hucpa to zagrywka pod publiczkę. Większość Polaków jest za karą śmierci. Referendum w tej w drażliwej kwestii byłoby tylko postawieniem kropki nad „i”. W zbiorowym umyśle dominuje naiwne przekonanie, że ostateczna eliminacja zbrodniarza przekłada się – koniec końców – na większe bezpieczeństwo. Czyli nie dość, że za jednym razem na trwałe usuwamy sprawcę zbrodni, to w zadziwiający sposób eliminujemy też potencjalnego naśladowcę, tak jakby z nagła doznawał olśnienia: ach! lepiej się powstrzymam, bo mi założą stryczek.
Takiej prostej zależności nie sposób dowieść. Co bowiem z tymi, którzy mordują w afekcie, powodowani narastającym lub nagle eksplodującym amokiem, krańcowo zdemoralizowani, w desperacji. Któ z nich siedzi nad kartką papieru i spisuje w słupki wszystkie „za” i wszystkie „przeciw?