Jeśli sąsiad, który w sobotnie ranki zwykł przed domem pucować samochód, a w niedzielne popołudnia z piwkiem grillować, nagle goli głowę i zachęca cię do czytania Osho (przykładowo), to mamy do czynienia z metamorfozą, która może niepokoić. Warto się upewnić, co się za tym kryje, taktownie zagadując jego bliskich, czy wszystko jest ok. Wszak chodzi o sąsiada. Oczywiście ironizuję. Gdy oglądasz artystę informującego w necie lub na falach eteru, o osobistej głębokiej przemianie, możesz być spokojny, że w najmniejszym stopniu to personalne tąpnięcie tobie nie zagraża. Nic dla ciebie nie musi znaczyć. Do niczego nie zmusza i niczego nie perswaduje. Co najwyżej, oznacza że artysta coś nowego wydaje lub szykuje się do – jakże często – cyklicznego powrotu. Marzy mu się revival. Brzmi to brutalnie, więc doprecyzowuję: artysta naprawdę może doświadczać przemiany i być w potrzebie to oznajmić. Zresztą, zazwyczaj jest tak, że wszystko, co artysta tworzy jest znaczące i godne uwagi. Inaczej by tego artysta nie ogłaszał. Oczywiście są też kreatorzy, którzy twórczość traktują prywatnie i są względem potencjalnych odbiorców wstrzemięźliwi. Cisi i hermetyczni. Nie wchodzą w pole naszego widzenia. Jeśli jednak masz za sąsiada i za przyjaciela artystę, który ma sporo do oznajmienia światu, to znaczy oznajmienia w pierwszej kolejności tobie, to sprawy się poważniej komplikują. Będzie na pewno ciekawie.
***
Artysta bywa ekscentryczny, co nie ma większego znaczenia. Ale oryginalność, która jest kwestią kontekstu, pomaga, więc często wychodzi na plan pierwszy. Artysta musi być odważny i szczery wobec siebie. Liczą się talenty, personalne skazy i skrywane słabości. Znaczenie mają techniki i nabyte doświadczenie. To wszystko w twórczości rezonuje. Im lepszy twórca, tym większy kunszt i siła rażenie, co wcale nie jest takie oczywiste. Odbiorcy mogą się bowiem na artyście nie poznać. Potrzeba czasu.
***
Artystę trzeba chronić przed samym sobą, gdy poświęca się sprawom ekscentrycznym, dziwnym, skrajnym, lecz z założenia nieartystycznym.
Ktoś więc powinien uchronić Edytę Górniak i Leszka Możdżera przed ambasadorowaniem antyszczepionkowcom. Im pomogli, dodając paliwa, siebie – w wielu oczach – pogrążyli. Trudno jest oddzielić artystę od dzieła i od tego, co mówi. A tu chodzi o brednie.
Nie wiem, czy chcę angażować się w przeżywanie świat wyobraźni Leszka Możdżera, bo choć znajduję w nim coś dla siebie, sporo budzi we mnie konsternację. Więc gdy go słucham, ta konsternacja się nasila, aż zaczynam się martwić. Nie o siebie.
***
Napisałem ten tekst po lekturze felietonu Leszka Możdżera w „Jazz Forum”. Nie chcę więcej takich rzeczy czytać.