Plac przed Synagogą pod Białym Bocianem zaczyna rozbrzmiewać międzynarodowym gwarem. Od kiedy w dawnej bożnicy odbywają się koncerty, a Mleczarnia wystawiła na podwórze stoliki, zdarza się, że coraz częściej w cieniu drzewa przy piwie z premedytacją przyglądam się turystom. Zajęcie nader pouczające, wzbogacające wiedzą o mnogości ludzkich typówi zachowań. Weźmy choćby niemieckich turystów – schludną zdyscyplinowaną gromadkę łudząco do siebie podobnych staruszków, którzy z rzadka zapuszczają się poza cukierkowy rynek. Przemierzając Wrocław w poszukiwaniu śladów jego świetności, emeryci zachowują czujność, jakby stąpali po obcym terenie. Taka wyprawa ma w sobie paradoks – łączy walory sentymentalnej wycieczki w krainę młodości z ryzykiem wystawienia się na atak zabiedzonych autochtonów otwarcie nagabujących o pieniądze. Niemcy muszą się czuć nielicho i z innego powodu. Wszak nadgryzioną zębem czasu Synagogę pod Białym Bocianem rozpirzyli ich ziomkowie w ponurą Kryształową Noc 1938 roku. Z reguły w ciszy zwiedzają bożnicę, potem karnie udają się dalej. Nie dostrzegłem jeszcze, by spoczęli na chwilę w pobliskiej knajpie. Czy uważają, że jest to niestosowne? Nie pytałem.
Co innego Amerykanie, większość z nich młodzi Żydzi, na stypendiach lub w długiej podróży, chyba wszędzie czują się, jak u siebie. Są tak rozluźnieni i pogodni, że aż wystawiają na śmieszność moje wrodzone zdystansowanie wobec otoczenia. Zazdroszczę im szwendania się po Europie. Być może z racji podskórnego antysemityzmu nie darzą Starego Kontynentu szczególnym sentymentem. Też o to nie zapytałem.
By the way, fajnie, że krakowskiemu Kazimierzowi przybył konkurent, wrocławski, skromny, ale postęp w tej materii i tak zasługuje na uznanie. Uprawiany przez różne nacje turystyczny, tudzież sentymentalny rytuał pstrykania zdjęć i zaglądania w rozmaite zakamarki, zdecydowanie odmienił niszczejącą dekadami ulicę Włodkowica, przywracają do życia tę część miasta, niejako na złość niektórym mieszkańcom. Parę lat temu był to rewir miejscowej żulerni, kultywującej nic ponad przywiązanie do pijackich burd. Zaułki śmierdziały rzygowinami, a fasady kamienic pospołu z liszajem dzieliły swastyki i celtyckie krzyże mazane przez skinów potwierdzających w ten sposób polskość kamienic śmierdzących uryną .
Co innego Amerykanie, większość z nich młodzi Żydzi, na stypendiach lub w długiej podróży, chyba wszędzie czują się, jak u siebie. Są tak rozluźnieni i pogodni, że aż wystawiają na śmieszność moje wrodzone zdystansowanie wobec otoczenia. Zazdroszczę im szwendania się po Europie. Być może z racji podskórnego antysemityzmu nie darzą Starego Kontynentu szczególnym sentymentem. Też o to nie zapytałem.
By the way, fajnie, że krakowskiemu Kazimierzowi przybył konkurent, wrocławski, skromny, ale postęp w tej materii i tak zasługuje na uznanie. Uprawiany przez różne nacje turystyczny, tudzież sentymentalny rytuał pstrykania zdjęć i zaglądania w rozmaite zakamarki, zdecydowanie odmienił niszczejącą dekadami ulicę Włodkowica, przywracają do życia tę część miasta, niejako na złość niektórym mieszkańcom. Parę lat temu był to rewir miejscowej żulerni, kultywującej nic ponad przywiązanie do pijackich burd. Zaułki śmierdziały rzygowinami, a fasady kamienic pospołu z liszajem dzieliły swastyki i celtyckie krzyże mazane przez skinów potwierdzających w ten sposób polskość kamienic śmierdzących uryną .