Stu ekspertów Rokity. Kadr rodem z amerykańskiego filmu: spoceni okularnicy w rozchełstanych koszulach pochyleni nad stertami papierów, coś bacznie przeglądają, piszą, analizują, pośpiesznie wymieniają uwagi, lecz nikt nie podnosi głosu. Czuć atmosferę wytężonej i wielogodzinnej pracy. Asystentki (koniecznie w kusych spódniczkach) roznoszą kawą, z niebywała gracja manewrując między ekspertami. Dym papierosów, buczenie faksów, szum rozmów, a w sąsiednim gabinecie ogrodzony szybą od tego twórczego rozgardiaszu przyszły premier. Bacznie wertuje kartki gęsto zadrukowanego papieru otoczony przez najbliższych współpracowników. Coś nerwowo przekreśla, poirytowany macha rękami. Ten pantomimę obserwuje dyskretnie jeden z ekspertów i jakby obawiając się, że zostanie przyłapany nagle rzuca się w wir pracy.
Zmiana planu. Widzimy napięcie malujące się na zatroskanej twarzy przyszłego premiera i to jak powoli przechodzi w lekki uśmiech satysfakcji. Rokita kiwa z uznaniem głową i wymienia niemal braterskie uściski dłoni z doradcami, wychodzi z gabinetu. Jak na sygnał rozgardiasz w sali zamiera. Cichną rozmowy. Tylko gdzieś uporczywie dzwoni telefon, którego nikt nie odbiera. Eksperci wpatrują się w szefa. Ten niemal z każdym wymienia spojrzenie, jakby sprawdzał obecność i po chwili przytłaczającego milczenia oznajmia tonem poważnym, lecz łagodniejącym z każdym kolejnym słowem:
– Panowie, jeszcze trochę wysiłku i będzie dobrze.
Przez sale przechodzi westchnienie ulgi. Ludzie zaczynają się poklepywać, atmosfera wzajemnej życzliwości niczym w kościele podczas przekazywania sobie znaku pokoju. Słychać żartobliwe uwagi, ktoś wybucha śmiechem.
– Ok. Teraz do pracy. Polska nas potrzebuje – rzuca Rokita i ponownie zamyka się w gabinecie.
Zmiana planu. Widzimy napięcie malujące się na zatroskanej twarzy przyszłego premiera i to jak powoli przechodzi w lekki uśmiech satysfakcji. Rokita kiwa z uznaniem głową i wymienia niemal braterskie uściski dłoni z doradcami, wychodzi z gabinetu. Jak na sygnał rozgardiasz w sali zamiera. Cichną rozmowy. Tylko gdzieś uporczywie dzwoni telefon, którego nikt nie odbiera. Eksperci wpatrują się w szefa. Ten niemal z każdym wymienia spojrzenie, jakby sprawdzał obecność i po chwili przytłaczającego milczenia oznajmia tonem poważnym, lecz łagodniejącym z każdym kolejnym słowem:
– Panowie, jeszcze trochę wysiłku i będzie dobrze.
Przez sale przechodzi westchnienie ulgi. Ludzie zaczynają się poklepywać, atmosfera wzajemnej życzliwości niczym w kościele podczas przekazywania sobie znaku pokoju. Słychać żartobliwe uwagi, ktoś wybucha śmiechem.
– Ok. Teraz do pracy. Polska nas potrzebuje – rzuca Rokita i ponownie zamyka się w gabinecie.
W roli Jana Rokity: Kevin Spacey albo Dustin Hofman (zważywszy na jego genialną rolę w „Tootsie”, jest w stanie zagrać każdego, nawet polskiego polityka)