Tacy niby obywatele, bardzo creepy i fringe; na pewno groźni

Wyobraźmy sobie, że przy jednym stole siadają naturopatka lecząca dotykiem, ex oficer Bundeswehry, biznesmen protestujący przeciwko szczepieniom, farmer pogrążony w długach, właściciel siłowni i zafascynowany Qanonem lider motocyklowego klubu z przestępczymi afiliacjami. Ta plejada postaci zapowiada komedię. Gdy jednak dodamy, że spaja ich troska o wielkie Niemcy i przekonanie, że ich kraj ciągle jest okupowany (więc trwa wojna), otrzymamy wzorcowy krąg „obywateli Rzeszy”.

O tym szyldzie jest głośno z racji udaremnionych rzekomych planów zbrojnego puczu. Media skupiły uwagę na osobie lidera spiskowców. To książę Reuss (Heinrich XIII). De facto frankfurcki deweloper, kilkanaście lat temu wykluczony z arystokratycznego rodu za mezalians, a ostatnio potępiany przez krewnych za wygłaszanie antysemickich bredni.

Kim są i skąd się wzięli „obywatele Rzeszy”?

Po pierwsze, wbrew niektórym przekazom, to nie jest żadna organizacja ani ruch w ścisłym tego słowa znaczeniu. Znawcy tematu, o którym w Niemczech głośno od paru dekad przy okazji różnych ekscesów, opisują „obywateli” jako luźny konglomerat grupek, mikro środowisk i ekscentrycznych, mniej lub bardziej „odklejonych” postaci, których „widowiskowość” co pewien czas na chwilę przykuwa uwagę opinii publicznej. Na czele „obywateli Rzeszy” nigdy nie stał lider. Nie istnieje podzielany przez wszystkich tych, którzy za reichsbuergersów (obywatele rzeszy) się uważają, spójny program i diagnoza sytuacji politycznej, a tym bardziej jeden plan, który należy wcielić w życie. Są często skłóceni, wchodzą sobie w paradę, podważają sens swojego działania. Toczą otwarte spory i kotłują się pod dywanem.

Co ich zatem spaja? Po pierwsze, przekonanie że RFN jest tworem sztucznym i przejściowym, narzuconym przez alianckie władze okupanckie. Jeśli Niemcy istnieją, to w granicach Rzeszy Niemieckiej, obowiązującym prawem jest konstytucja Republiki Weimarskiej z 1919 roku lub jeszcze lepiej ustawa zasadnicza II Rzeszy (1871 r.).

Idąc dalej, „obywatele” uważają, że nigdy nie zakończono II Wojny Światowej, obowiązuje nadal stan wojenny, a ludności przysługuje wsparcie gwarantowane przez Konwencje Haską. Zakończenie wojny powinien, ich zdaniem, przypieczętować stosowany traktat. Ten stan, zawieszania, sprawia, że należy odmawiać płacenia podatków, zasadne jest kontestowanie decyzji administracyjnych i orzeczeń sądów. Wreszcie można ogłosić niezależność, proklamując własne państwo.

Tu robi się ciekawie, bo w poprzednich latach takie inicjatywy wcielano w życie z różnym skutkiem, czasem tragicznymi konsekwencjami.

W 2009 roku w starym dworku w miejscowości Krampfer (Brandenburgia) ogłoszono powstanie Księstwa Germanii. Takie mini państwa kościelne. Zabawa w niezależność trwała 3 miesiąca i miała banalny finał. Opierając się na decyzjach nadzoru budowlanego, którzy dopatrzył się naruszeń prawnych, policja przejęła obiekt i go ogrodziła.

Trzy lata później środowisko „obywateli” zelektryzowała informacja o powstaniu Królestwa Niemiec. Na jego czele stanął Pete Fitzek. Na co dzień kucharz, właściciel sklepu z ezoterycznym asortymentem i pasjonat sztuk walki. Ogłaszając secesję z terytorium Rzeszy Niemieckiej, powołał do życia odrębny byt państwowy w dawnym szpitalu w Wittenberdze, uznając, że jest ono czasowo okupowany przez RFN.  Fitzek przekonywał, jak inni „obywatele”, że Republika Federalna jest spółką założoną przez Aliantów (Niemcy GmbH). Fitzek zarabiał na seminariach dotyczących funkcjonowania swojego państwa. Coatchował innym „obywatelom”. Udzielał także porad na temat alternatywnych metod leczenia i pozyskiwania „darmowej energii”. Kiedy nastał kres zabawy? Otóż, władca Królestwa Niemiec założył parę instytucji, w tym świadczące ubezpieczenia zdrowotne i z tego tytułu gromadził pieniądze od sympatyków. Komisja Nadzoru Finansowego nałożyła na niego grzywnę za nielegalne transakcje depozytowe. W 2017 roku Fitzek trafił na 3,5 roku do więzienia za sprzeniewierzenie środków zdeponowanych w swoim banku i nieautoryzowane operacje finansowe.

„Obywatele Rzeszy” zdradzają smykałkę do robienia interesów. Typowa dla nich praktyką polega wydawanie tzw. paszportów (reichpasses), praw jazdy stylizowanych na dokumenty II i III Rzeszy. Nie mają one prawnego znaczenia, lecz sygnowane jako dokumenty tzw. rządów tymczasowych, sporo kosztują. Chętnych nie brakuje. Niemieckie władze nie wiedzą, jak ten proceder traktować. Kodeks karny reguluje tylko sytuacje, kiedy za pomocą takiego dokumentu próbuje się kogoś wprowadzić w błąd.

Co ze skłonnością do przemocy? Pierwszym reichsburgerem, który sięgnął po broń, był Adrian Usache. Zwycięzca konkursu piękności  z 1998 roku. Jego losy potoczyły się nietuzinkowo: w 2014 roku proklamował w gospodarstwie swoich teściów państwo Ur. Zawiesił przed domem flagą wzorowaną na fladze Rzeszy. Nie spłacał kredytu i gdy w 2016 r. komornik chciał go eksmitować, wezwał przez Internet na pomoc prawicowych ekstremistów. Został postrzelony przez policjantów szturmujących budynek. W wymianie ognia ranił dwóch funkcjonariuszy, za co skazano go 7 lat do więzienia.

Jak liczni są „obywatele Rzeszy”?

Grup, które się z nimi utożsamiają jest wiele. Na przykład Wolne Prusy, albo tzw. Rząd Rzeszy  Niemieckiej na Uchodźctwie założony w… Hanowerze w 2004 roku przez „kanclerza” Norberta Schittke. Rok później uaktywnia się Ruch Rzeszy – Nowa Wspólnota Filozofów (NGVP) produkująca antysemickie diatryby i wzywająca do utworzenia „Wolnych Sił Cesarskich”. Radykałowie spod tego szyldu wprost poparli zamachy dokonane przez Andreasa Breivika. Na „obywatelskiej” liście nie zabraknie inicjatywy byłego aktywisty neofaszystowskiej NPD Rüdigera Hoffmanna. Założył propagandowe Stateless.info, które powiełało w sieci bzdury o światowych dyktaturze banków kontrolowanych przez potomków Rothschildów. Hoffmann został skazany za podpalenie domu dla azylantów oraz rozsiewania fałszywek na temat lokalnego sędziego.

Uznaje się, że środowisko skupia ok. 20 tys. osób, z czego 5 procent stanowią zatwardziali radykałowie skłonni do stosowania przemocy. To się nasila wraz z rosnącą radykalizacją, którą wzmaga apokaliptyczne przeczucie o nieuniknionej konfrontacji.


Powielenie opinii, że Republika Federalna Niemiec oraz osoby piastujące urzędy działają nielegalnie i wbrew obowiązującemu prawu jest specjalnością „obywateli”. Zasypują urzędy pismami, mającymi dowieść prawdziwości ich tez. Sięgają po kruczki prawne, aby dowieść swego. Wysyłają np. wnioski do lokalnych samorządów o okazanie „aktu założycielskiego gminy” lub dopominają się wypłaty zapomogi w związku z trwającą nadal wojną (!).Grożą pozwami za ignorowanie przepisów z okresu II Rzeszy. Jedną z praktyk, ignorowanych przez niemieckie urzędy, jest występowanie o roszczenia pieniężne  poprzez maltańskie agencje windykacyjne. Polega to na tym, że osoba zgłaszającą roszczenie wobec lokalnego urzędu rejestruje je online w amerykańskim rejestrze w stanie Washignton, który automatycznie, bez weryfikacji może zostać przekazany – celem uzyskania wierzytelności – maltańskiej firmie windykacyjnej w ramach europejskiej procedury upominawczej. Domniemany dłużnik powinien w ciągu 30 dni stawić się przed maltańskim sądem. Nikt nie traktuje tego poważnie, ale tego typu pozwy – mające na celu nękanie pozwanego – czasem się zdarzają.

Kiedy to się zaczęło?

Początki „obywateli Rzeszy” sięgają lat 80. Wówczas to berlińczyk, kolejarz Wolfgang Gerhard Günter Ebel utworzył tzw. Komisarski Rząd Rzeszy. Wcześniej popadł w tarapaty finansowe, wyrzucony z pracy za udział w strajku. Ebel przekonywał, że KRR powstał w porozumieniu z alianckim dowództwem i ma rządzić do czasu zawarcia traktatu pokojowego. Uzurpował sobie prawo do bycia kanclerzem. Powielał oficjalne oznaczenia i nazwy organów III Rzeszy. Jak finansował swój „urząd”? Zarabiał na płatnych kursach i sprzedaży dokumentów „rządowych”. Nie stanął przed sądem – uznany za chorego psychicznie. Nie przeszkodziło to jednak jego naśladowcom sięgać po podobne metody. Kreśląc program polityczny Ebel inspirował się poglądami neonazistowskiego terrorysty i agitatora Manfreda Roedera. Twierdził, że Helmut Kohl jest masonem żydowskiego pochodzenia.

Federalny Urząd Ochrony Konstytucji ostrzega, że szeregi „obywateli Rzeszy” dynamicznie rosną. Od 2016 roku środowiska i osoby z nimi utożsamiane są pod nadzorem służb kontrwywiadowczych. Niektóre grupy uznano za zagrożenie dla porządku konstytucyjnego i zdelegalizowano.

Ostatnie lata, naznaczone pandemią i agresją na Ukrainę, przynoszą przenikanie się „obywateli” z ruchem antyszczepionkowców, zwolennikami skrajnej prawicy, wśród których pojawi się sporo wyznawców QAnona.

Ten alians zaistniał m.in. 29 sierpnia 2020 roku. Przed Reichstagiem  wówczas protestowali przeciwnicy lockdownu i szczepień. Na wezwanie przemawiającej kobiety – twierdziła, że do Berlina przybył Trump i należy zająć parlament – tłum z flagami II Rzeszy ruszył na budynek. Inicjatorką szturmu była Tamara K. podająca się za specjalistkę od masażu, psychoterapii, „mająca doświadczenie w leczeniu kroplami Bacha i terapii onkologicznej”. Ta członkini Stowarzyszenia Niezależnych Praktyków Alternatywnych, była też znana z udziału w prokremlowskich mitingach. Podczas jednego z nich, zorganizowanego przed ambasadą Rosji, doszło do zamieszek. Zatrzymano wówczas modnego kucharza, propagator weganizmu oraz ultranacjonalistę Attilę Klausa-Petera Hildmana. W tej ostatniej postaci, jak w soczewce, skupia się zadziwiająca różnorodność „obywateli Rzeszy”: kucharz, nacjonalista, weganin, Turek, reakcjonista, prorosyjski antyszczepionkowiec wierzący w „Day X”. „Czyli ten moment, kiedy to siły dobra, w ostatecznym starciu, pokonują zło uosabiane przez globalna żydowską elitę pedofili. Ależ mętlik w głowie.

Przed sześciu laty przewodniczący Federalnego Związku Policji Niemieckiej , Rainer Wendt , ostrzegał, że wśród „obywateli Rzeszy” wzrasta skłonność do stosowania przemocy, co staje się zagrożeniem dla funkcjonariuszy: „publiczni pracownicy, którzy mają kontakt z obywatelami Rzeszy, muszą spodziewać się masowego oporu, a także przemocy. Szczególnie zagrożeni są komornicy.”

W  grudnia 2018 r. Wyższy Sąd Administracyjny Nadrenii-Palatynatu orzekł, że „obywatele Rzeszy” są „niewiarygodni w świetle prawa dotyczącego broni” i muszą ją zdać. „Obywatele Rzeszy:” nie mogą pełnić funkcji ławnika,  brak im także rzetelności wymaganej do uzyskania licencji pilota samolotów.

W kwietniu tego roku czterech członków grupy Zjednoczeni Patrioci (Vereinte Patrioten) zostało zatrzymanych za spiskowanie przeciw władzy. Postawiono im zarzuty planowania podłożenia bomb pod linie energetyczne w celu spowodowania  przerw w dostawie prądu i wywołania warunków „podobnych do wojny domowej”. Podejrzewa się, że dwóch członków spiskowało w celu porwania niemieckiego ministra zdrowia Karla Lauterbacha.

Czy zatem grudniową akcję niemieckiej policji przeciwko „obywatelom rzeszy” należy uważać za operetkową? Nie sądzę.


Discover more from Świat z twistem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Posted in .