Ja mam swoja rodzinę, swoje życie i sobie nie życzę. Jeżeli trzeba nie muszę być ministrem. Nie poświęcę swojego życia prywatnego na to żeby ujadać, bo ktoś ma złe intencje – to riposta ministra Drzewieckiego na materiał TVN o jego policyjno-sądowych problemach sprzed 9 laty. Polityk miał podczas sylwestra na Florydzie pobić żonę i zeznać – starając się o obrońcę z urzędu – że jest bez grosza przy duszy. Tymczasem TVN przypomniała, że dwa lata wcześniej Mirosław Drzewiecki wylądował na „wprostowej” liście najbogatszych Polaków.
Jeśli minister czuje się bez winy, to dlaczego nie pozwie dziennikarzy do sądu? Jeśli zależy mu na świętym spokoju, po jakie licho zajmuje się ministrowaniem? Nie lepiej rzucić państwową posadę w diabły i wybrać rodzinną sielankę oraz prywatny biznes?
Premier Donald Tusk ma z Mirosławem Drzewieckim spory problem. Minister przyznał, że nie poinformował szefa rządu o zatrzymaniu przez policję. Choć premier ustami Sławomira Nowaka wykluczył, że wywali Drzewieckiego z rządu, skandal będzie żył swoim życiem, co jakiś czas to dziennikarze, to politycy będą do niego powracać i obrabiać w różnych kontekstach i konfiguracjach.
Aż się prosi żeby przypomnieć najoczywistszą oczywistość: osoby publiczne muszą sprostać wyższym standardom. Nie dają rady, powinny ustąpić miejsca innym o nieposzlakowanej opinii.
***
Siłą rzeczy z niefortunnym casusem Drzewieckiego powraca temat Baracka Obamy. Prezydent-elekt woli uniknąć żenujących wpadek, więc prześwietla kandydatów do pracy w waszyngtońskiej administracji. Muszą wypełniać ankiety z pytaniami o towarzyskie i zawodowe relacje, zawodowy dorobek, poglądy oraz życie… osobiste. Przyszły urzędnik musi poinformować nawet o prywatnych mailach, jeśli ich treść go dyskredytuje lub czyni potencjalnym obiektem szantażu.
Taka przejżystość w stylu Wielkiego Brata wydaje się wskazana, jeśli co rusz słyszy się o obyczajowych skandalach z udziałem polityków; skandalach, które niszczą zaufanie do urzędów, sprowadzają działalność polityczną do rozgrywek pomiędzy egoistycznymi cynikami.
Jeśli komuś takie rozumienie transparentności w życiu publicznym się nie podoba, nie musi wcale być politykiem.