Wyobraźmy sobie, że od dziś mamy powszechny dostęp do broni palnej. Przy tak wysokim poziomie – doświadczanej na co dzień –
nieufności,
narastającej politycznej gorączce, skutkującej czymś więcej niż tylko
ordynarnymi pyskówkami, niechybnie świstałyby kule i lałaby się krew.
Tak bywało w burzliwych czasach II RP: strzelaniny pomiędzy wrogimi partyjnymi bojówkarzami, porwania, uliczne bijatyki. Spektakularny pokaz narodowej rozpierduchy? Przewrót Majowy i zamach na prezydenta Narutowicza.
Wskazuję analogie, acz nie sądzę, żeby w dającej się przewidzieć przyszłości miało dojść w Polsce do aktów otwartej, konkretnej, nie tylko symbolicznej przemocy. Politycy nie są wstanie mobilizować mas. Masy mają polityków w dupie i co innego zaprząta im głowę. Gospodarka się kręci, płynie z Brukseli strumień euro, UE stała się gwarantem demokratycznego porządku, zatem nic horrendalnie głupiego i elektryzującego się nie zdarzy.

Ponad połowa Amerykanów posiada broń palną. Nie żadne damskie colty z kolbą z perłowej masy, schowane po poduszką, lecz pokaźne kolekcje pistoletów automatycznych, karabinów, shotgunów, skrzynki wyładowane amunicją. Po jakie licho trzymają ów złom w domach?
Kyle Cassidy przemierzył z aparatem fotograficznym 15 tysięcy mil portretując w domowej scenerii orędowników powszechnego dostępu do broni. Zadawał im proste jedno pytanie: Why do you own a gun?” Usłyszał m.in. takie podniosłe wyznanie:
I own a gun because I’m a fuckin’ American and a Marine. It’s my God-given right.
Zdjęcia i oczywiste dla wypowiadających się ludzi odpowiedzi stanowią sedno książki
„Armed America”, której wymowa jest równie sugestywna, co przekaz
głośnego filmu Michaela Moore’a. Tyle, że książka nie została stworzona pod uprzednio obraną tezę, jest autentyczną wiwisekcją amerykańskiej potocznej świadomości.