Czas mamy nieszczególne – więcej mówi się o zagrożeniu islamskim terroryzmem i są ku temu zasadnicze powody: akty terroru w Sydney, Paryżu, alerty antyterrorystyczne w krajach UE, dżihadyści kursujący wte i wewte, między Państwem Islamskim, a Europą. Powraca melodia, ta z początków wojny z Al Kaidą, z roku 2001, aby w imię bezpieczeństwa okroić katalog obywatelskich swobód i praw. Warto przypomnieć Patriot Act.
Orędownikom zaostrzenia kursu opinia publiczna daje zielone światło. Rozumowanie jest następujące: nawet jeśli nałożone na ogół nowe rygory są dokuczliwe dla normalnych ludzi, np. pozbawiają ich prywatności, to cel jest słuszny i uświęca środki. Terroryści zostaną wyłapani, reszta może spać spokojnie. Więcej bezpieczeństwa to wolność od strachu.
Czy jednak hasło „ograniczenia wolności w imię bezpieczeństwa” nie pełni dodatkowo innej roli? To bardzo często alibi tych, którzy odpowiedzialni za pokój i społeczny ład zawodzą w kluczowych, przełomowych momentach, gdy należy ubiec spiskowców i zapobiec aktom terroru. Ileż to razy daje się słyszeć z ich ust narzekanie, że prawo wiążę im ręce, pozbawia narzędzi do walki z zagrożeniem. Ci, którzy mają nas chronić, sugerują iż praktykowana w różny sposób indywidualna wolność pośrednio umożliwia niecne terrorystyczne czyny .
Problem polega na tym, że gdy obywatele zbyt bezrefleksyjnie przystaną na obietnicę: „mniej wolności, ale więcej bezpieczeństwa”, Zachód być może szybciej wygra z terrorystami, ale nie będzie to ten sam Zachód – liberalny, obywatelski, demokratyczny – który należy chronić.