W dalszej perspektywie festiwal będzie maszyną do zarabiania pieniędzy – mówi o Nowych Horyzontach prezydent Rafał Dutkiewicz, który do Wrocławia Romana Gutka i jego dzieło ściągnął 8 lat temu. Z kolei reżyser Mark Cousins, opisując wrocławski przegląd, nazywa kino maszyną empatii, zbliżającą ludzi. Przekonuje, że dla każdego człowieka wyzwaniem jest przezwyciężenie alienacji, samotności – film nam w tym pomaga. Oto dwa punkty widzenia – dopełniają się i nie wchodzą w kolizję. Wrocław ma szczęście: festiwal jest niszowy, „edgy’owy” (cytując Cousins’a), a jednocześnie masowy, bo działa jak magnes, przyciąga do Wrocławia fanów kina z całej Polski. W środku lata są tu zatem tłumy, o których inne miasta, szczególnie właściciele hosteli i restauratorzy, mogą pomarzyć.
Jaka rysuje się przyszłość, co dalej z formułą wydarzenia? Pytałem o to Romana Gutka i przyznał, że nadal szuka pomysłów na wykorzystanie Narodowego Forum Muzyki. Ten betonowy gmach- ponury i bunkrowaty – zostanie oddany do użytku w 2014 roku. Ma oferować supernowoczesną widownię na ok. 2 tys. osób. Akurat brak przestrzeni festiwalowi NH nie doskwiera. Stowarzyszenie, które festiwal organizuje, dysponuje sporym, adekwatnym do potrzeb, dawnym kinem Helios. Zatem wkrótce problemem będzie kinowej przestrzeni nadmiar. A rok 2016 widzi się władzom Wrocławia na bogato: obfitujący w kulturalne atrakcje i fajerwerki. To czas zbierania żniw przez Europejską Stolicę Kultury. Flesze, czerwone dywany, dyplomaci, artyści, ochroniarze – zbyt kuszący to widok dla wielu decydentów, aby mu się oparli.
Roman Gutek chce ściągnąć do Wrocławiu ceremonię wręczenia Europejskiej Nagrody Filmowej. Ten klasowy pomysł pasuje do formuły ambitnego wrocławskiego festiwalu; nie jest jego zaprzeczeniem. Za rok Ryga, później Berlin. Może Wrocławiowi się poszczęści i zostanie gospodarzem uroczystości.
Przydałby się także ukłon wobec wrocławian, z których wielu Nowe Horyzonty nie obchodzi jako święta, lecz obchodzi… z daleka, uznając za „mało swoje”. Myślę więc o osiedlowych pokazach, pod chmurką, w różnych przestrzeniach, na co dzień z kinem i kulturą mających niewiele wspólnego. Myślę o seansach dla mieszkańców, którzy spędzają wolny czas na podwórkowych ławkach i skwerach, którym do głowy nie przyjdzie tarabanić się przed północą do Rynku na nocny pokaz, gdzie więcej jest turystów i urlopowiczów niż zwykłych mieszkańców. Mam na uwadze tych, którzy nie rezerwują z wielomiesięcznym wyprzedzeniem karnetów, nie śledzą nowohoryzontowego forum z głębokim przekonaniem, że do 10-dniowego maratonu należy się stosowanie przygotować.
Niech za inspirację posłuży londyński pomysł organizowania seansów w nieczynnych… stacjach benzynowych. Magazynów, poddaszy, pustych placów i dachów, piętrowych garaży we Wrocławiu nie brakuje. Wystarczy wybrać kuratora, który zadba o selekcję filmów, skompletuje listę lokalizacji. Naniesie informacje na internetową mapę, doprecyzuje kalendarz i przystąpi do dzieła. Bynajmniej nie zawężając swoich horyzontów do roku 2016.