Mizeria polityki, także samorządowej, polega na tym, że jej głównymi figurami są jeźdźcy, samotni i czasem bez głowy, kursujący pomiędzy konferencjami, telewizyjnymi studiami i zaaranżowanymi spotkaniami. Za tymi figurami stoją nieruchawe partyjne środowiska, siły, układy o pogmatwanym stosunku do rzeczywistości, zużyte i nieefektywne. Co pewien czas owe główne figury ścierają się ze sobą w gazetowych sondażach.
***
Marzą mi się w przypadku Wrocławia nieformalne prawybory jako konfrontacja programów i zespołów ludzi, których nowy prezydent wprowadzi do ratusza. Że myślenie w kategoriach zespołu jest wskazane, pokazuje schyłkowy etap kilkunastuletnich rządów Rafała Dutkiewicza. Finiszuje jak samotny długodystansowiec. Sytuacja jest taka, że obecny prezydent nie ma nikogo, kto przez kilka kadencji urósłby u jego boku do rangi naturalnego następcy. O zespole nie wspomnę, a przecieć każdy prezydent bez dobrych współpracowników jest jak dziecko we mgle.
***
Wśród ewentualnych pretendentów do głównego stanowiska w mieście nie toczy pobudzający spór na wizje, bo nie wiadomo, kto miałby politykę kontynuacji uosabiać, a kto kontestować. Nie ma strategicznego, z rozmachem nakreślonego programu, który by ową dyskusję animował. Wszyscy wiedzą, że smog jest zły i wszyscy będą z nim walczyć, a dzieci powinny mieć prostą drogę do szkoły i ciepły posiłek. Think tanki, dyskusje programowe, ankiety wśród mieszkańców. Zapomnijmy o tym. Jest słabo.
***
Żadne z partyjnych środowisk, aspirujących do władzy we Wrocławiu nie wspiera mieszkańców w systemowy sposób – pomagając im w rozwiązywaniu codziennych problemów, urzędowych, socjalnych. Sporządzanie pism, zbiórka pieniędzy dla potrzebujących, porady prawne, pomoc w opłaceniu wypoczynku dla dzieci z ubogich rodzin, porządkowanie podwórek itp…. Jeśli ktoś tego nie robi, bo nie potrafi i nie chce, to nie powinien narzekać, że dołuje w sondażach i jest uznawany za niewiarygodnego.
***
Marzy mi się taki stan, kiedy radni z mojego okręgu znajdują w kalendarzu czas na spotkania z wyborcami w miejscu ich zamieszkania. Dziś to zakrawa na cud, a przecież owa elementarna więź jest źródłem politycznej działalności. Nieumiejętność budowania i pielęgnowania więzi dyskwalifikuje osobę, która aspiruje do roli reprezentanta lokalnej społeczności.
***
Dziś samotni jeźdzcy zaludniają medialny pejzaż walcząc o rozpoznawalność, która przekłada się na popularność w sondażach. W partyjnych gremiach toczą się zakulisowe boje o kluczowe miejsca na listach, czyli o tak zwane „jedynki”. Kandydaci przypominają o swoim istnieniu zdjęciem wrzuconym na Instagram z jakiś kameralnych i oficjalnych spotkań. Zdarzy się medialna wypowiedź. Nijak nie układa się to mozolną wędrówkę przez miejsca, gdzie ludzie borykają się z konkretnymi problemami. Dalej dominuje przekonanie, że uda się zatuszować i ukryć to zaniedbanie dodrukowaniem plakatów i dodatkową emisją wyborczego spotu z obietnicami.