Ulotki od dewelopera przekazane okolicznym mieszkańcom – z informacją o inwestycji i grzecznościowym zwrotem: „sorry” za ewentualne uciążliwości podczas budowy. Do tego duża tablica z legendą inwestycji i telefonem do kierownika budowy, który jest po słowie i w stałym kontakcie z radą osiedla. Spotkanie informacyjne z okolicznymi mieszkańcami w sprawie terenów przylegających do budowy, organizacji ruchu, tempa prac, parkowania, zabepieczenia zieleni, troski o zwierzaki żyjące w okolicy itp.
To banalne, ale przynosi taki efekt, że nikt spanikowany nie nęka straży miejskiej telefonami widząc nagle maszyny budowlane pod swoim domem lub ekipy robotników haratających wszystko, co wyrasta z ziemi.
Jednym będzie się łatwiej żyło, drugim pracowało, w poczuciu, że jakoś ogarnia się ten chaos za pomocą odrobiny dobrej woli i zdolności komunikacyjnych. Tego uczą już w przedszkolu i szkoda, że niektórzy zapomnieli robić z tego użytek.
Jak na razie, po tym, co widzę i doświadczam, deweloperzy mają tego typu podejście w głębokim poważaniu, a odpuszczenie tej problematyki przez urząd miejski, które pewnie wyjaśni, że nie ma takich możliwości działania, tylko ten chory stan pogłębia.
Mam inne doświadczenia z Irlandii i Kanady, gdzie takie spotkania bywają standardem. Tak siorbiąc herbatkę i chrupiąc owsiane ciastka buduje się relacje. U nas się nie da.
Po zakończeniu inwestycji mamy więc nieukładające się w jakąś tam wspólną całość fragmenty, z których nijak nie da się zbudować – w głowie i mentalnie – obrazu przestrzeni, która jest współdzielona, współdoświadczana i współgospodarzona. Mamy straumatyzowanych starych mieszkańców i tych nowych. żyjący w poczuciu izolacji, która dla nich jest stanem pożądanym, bo kojarzy się z bezpieczeństwem i intymnością gwarantowaną przez barierką na pilota i płot. Uwaga, oswojenie sie z chowem klatkowym nazywamy normalnością. Ale tak naprawdę nie świadczy to o sile i oczywistości tzw. normalności, co o naszych zdolnościach do samookłamywania się i zdolnościach adaptacyjnych.
Te odseparowane od siebie obszary przeplatane są resztkami „niczyjej”, zdewastowanej ziemi, które deweloperska aktywność naznaczyła wystającymi z ziemi kablami, stosami rur, desek, wylanego betonu i styropianu, do których nikt nie chce się przyznać.