Głupie pytanie, zwłaszcza w Polsce, gdzie straż pożarna darzona jest ogromnym szacunkiem. Ale załóżmy, że ten kapitał społecznego zaufania jest na wyczerpaniu. Czyż wtedy nie przybędzie głosów, że to, co prywatne, naprawdę jest lepsze? Patrz: Argentyna pod rządami prezydenta biegającego z piłą po państwowych instytucjach i tnącego wydatki.
W Los Angeles – szczególnie doświadczanym przez pożary (ich ryzyko jest tam ogromne) – prywatne ekipy strażackie, opłacane przez ubezpieczycieli, coraz częściej chronią domy majętnych klientów. To zjawisko opisuje „Wall Street Journal”
Zadaniem strażaków nie jest zasadniczo walka z żywiołem, ale prewencja – zabezpieczają wentylacje przed żarem, usuwają łatwopalne przedmioty i spryskują budynki specjalnym żelem ognioodpornym. Robią to wyłącznie na podstawie map klientów, omijając inne posesje.
To zrozumiałe, że każdy chce chronić swoje domostwo. Ale czy nie jest dziwne, że w sytuacji tak ekstremalnej, pomoc zależy od tego, kto opłacił dodatkowe ubezpieczenie i jest szczególnie majętny? Co to oznacza dla solidarności społecznej? Czy widok strażaków mijających płonący dom sąsiada nie rodzi pytań o przyszłość wspólnoty bezwarunkowo wspierającej swoich członków, zmagających się z kryzysem?
Czy to znak czasów, że pomoc staje się przywilejem, a nie współdzielonym obowiązkiem? Skoro prywatne straże działają skutecznie, czy nie warto prywatyzować usług ratunkowych, a więc sięgnąć po kalkulator, który pomoże zminimalizować koszty i zwiększać dochody? Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby walka z pożarami zależała od tego, kto jest właścicielem danej działki i nieruchomości oraz na jaką sumę są one ubezpieczone.
