Są jak wirus. Jeśli dostaną się do twojego systemu, nie zostaną z niego usunięte – owe obawy nie odnoszą się do komputerów. Mieszkaniec Los Angeles na myśli ma gigantów reklamy zewnętrznej, którzy kolonizują jego ukochane miasto (o którym zwykło się mówić w USA, że jest wyjątkowo brzydkie).
W miejsce starych billboardów agencje wstawiają – pod pretekstem modernizacji – nowe, ekranowe. Pulsują i migocą 24 godziny na dobę, doprowadzając tym do szału skołowanych mieszkańców.
W miejsce starych billboardów agencje wstawiają – pod pretekstem modernizacji – nowe, ekranowe. Pulsują i migocą 24 godziny na dobę, doprowadzając tym do szału skołowanych mieszkańców.
Zbulwersowani organizują się i ślą do władz miejskich protesty, apele. Zaś agencje wystawiaja na pierwszy front adwokatów. W spórze na drobne kruczki prawne nikt nie składa broni, trudno o zwycięzcę.
Obywatele podnoszą argumenty o bałaganie architektonicznym, wizualnym chaosie, o łamanym prawie do prywatności, wreszcie, o zanikającej, wolnej od komercji sferze publicznej. Dla odmiany, agencje – raczej cynicznie niż ze względów pryncypialnych – powołują się na pierwszą poprawkę do konstytucji.
Prawniczo-biurokratyczną batalię o wygląd miasta, ekologię przestrzeni i samopoczucie mieszkańców relacjonuje LA Weekly. Gazeta bierze stronę obywateli oburzonych samowolą agencji reklamowych.
Prawniczo-biurokratyczną batalię o wygląd miasta, ekologię przestrzeni i samopoczucie mieszkańców relacjonuje LA Weekly. Gazeta bierze stronę obywateli oburzonych samowolą agencji reklamowych.
W Polsce nie brakuje osób i środowisk wyczulonych na ten problem. Brakuje wsparcia mediów. Były jakieś kampanie, akcje, ale o ile się orientuję zamiasta nabierać impetu, umarły.
Miejscy urzędnicy nie czując obywatelskiego nacisku zbywają estetyczny bałagan machnięciem ręki. Po jakie licho drzeć koty z agencjami reklamy outdoorowej, jeśli dzięki nim do miejskiej kasy zawsze skapnie grosz.
Według obiegowej opinii prawo nie daje instrumentów do interwencji, więc urzędnicy skwapliwie legalizują te praktyki. Stąd billboardowa irytująca inwazja i stąd też brak w Polsce miasta, które dało inwazji odpór.
Większość ulicznych reklam stawiana jest na dziko (zresztą jak wszędzie). Nikt tego procederu nie kontroluje. Wielkie łachty, niczym siatki maskujące, zakrywają fasady często pięknych kamieniczek w sercu miasta.
W dealu ubijanym przez właścicieli i lokatorów z reklamowym pośrednikiem nie liczy się nic poza wysokością transakcji. Jest raz zawarta, a ty przez długie miesiące masz wciskane w oczy bankowe lokaty, laski, samochody, perfumy i bajeranckie telefony.
W dealu ubijanym przez właścicieli i lokatorów z reklamowym pośrednikiem nie liczy się nic poza wysokością transakcji. Jest raz zawarta, a ty przez długie miesiące masz wciskane w oczy bankowe lokaty, laski, samochody, perfumy i bajeranckie telefony.
Ówa nieznośna sytuacja stała się inspiracją dla Pop-down Project
On the Internet, getting rid of unsolicited pop-ups is pretty easy. In real life, things are a tad more complicated. The Pop_Down Project aims at symbolically restoring everyone’s right to non-exposure: Just stick a “Close window” button on any public space pollution.
***
Poczytajcie o papierowej batalii Poster Boya, zwanego przez niektórych: Matisse of subway-ad mash-ups.
Poczytajcie o papierowej batalii Poster Boya, zwanego przez niektórych: Matisse of subway-ad mash-ups.
***
Nie daje mi spokoju widziany codziennie fragment wrocławskiego krajobrazu. Symboliczny. Gigantyczna reklama Samsunga zakrywa po mieszczańsku solidny, kilkupiętrowy gmach z początku XX w. To własność zarządu dolnośląskiej Solidarności i tam mieści się związkowa centrala. Ironizując, powiedzieć można: we Wrocławiu narodziła się NSZZ SAMSUNG.
Nie daje mi spokoju widziany codziennie fragment wrocławskiego krajobrazu. Symboliczny. Gigantyczna reklama Samsunga zakrywa po mieszczańsku solidny, kilkupiętrowy gmach z początku XX w. To własność zarządu dolnośląskiej Solidarności i tam mieści się związkowa centrala. Ironizując, powiedzieć można: we Wrocławiu narodziła się NSZZ SAMSUNG.