To nie jest głos za symetryzmem. Mam określone poglądy i przekonanie, wywiedzone z obserwacji biegu zdarzeń, że obecne rządy PiS nie są dla Polski dobre. Są złe dla jej długofalowych interesów.
Jestem zmęczony jałowością toczonego w internecie politycznego konfliktu. Nie odpowiada mi metafora internetu jako pola bitwy. Męczą mnie harce tych, którzy chcą dzierżyć najwyżej proporce, epatować sobą. Pominę nazwiska, są dostatecznie wypromowane. To dziennikarze, politycy, różne ważne persony obsadzające się w rolach sztandarowych postaci tego konfliktu. Pewien dziennikarz chwali się, że dla ojczyzny pracuje nad bicepsem i wrzuca do netu zdjęcia z siłowni, inni, co rusz sugerują, że trwają na Twitterze niczym ostatnie reduty zdrowego rozsądku. Lecą inwektywy, pomówienia, demagogiczne uogólnienia. Strzyka ślina, żółć się rozlewa. Nie chodzi o to, żeby kogoś przekonać. Należy go wyprowadzić z równowagi, obrazić, ośmieszyć.
Urządziliśmy w internecie dwie warownie. Zamknięci w nich bijemy w bębny, doskonalimy w pohukiwaniu na przeciwnika. Żadna z grup nie zwinie obozu, nie złoży broni, nie zaproponuje negocjacji. To rodzaj klinczu, w którym tkwimy.
Kto podsyca polsko-polski taniec obłąkanych nie zakłada możliwości zawieszenia broni. Ten stan ma trwać. W podsycaniu amoku mniej ważna jest światopoglądowe uformowanie sympatyków. Liczy się wykorzystanie frustracji, lęków, poczucia marginalizacji, głodu przynależności. To nieuczciwa gra. Z założenia gra w durnia. Politycznym gestem szaleństwa nie da się zakończyć. Argumenty, racje nie docierają do osób zatracających się w obłąkaniu. Potrzeba terapii.
Rysunkowa wersja „Statku szeleńców” Heronima Boscha (ok. 1500 r.)