Wpadłem na nią niespodziewanie, przeglądajac szpargały w ramach rytualnej walki z papierzyskami zalegającymi po szufladach. Bardziej w wyimkach niż w całości lubiłem jej prozę. Kilka cytatów znałem do niedawna na pamięć.
Choćby ten demoniczny, o matce, która jest tresowaną wariatkę do zadań specjalnych i ten o twarzy jakby odbitej na ksero.
Chwilę temu czytałem jej felietonowe bluzgi na „Nigdy w życiu”. Pamiętacie tą filmową tandetę? Do biletu winni dawać nie popcorn, lecz torebki znane wam z samolotów. Zaraz, ale przecież miliony zachwyconych widzów nie mogą się mylić?
Ona pisała zmaltretowana (?) po projekcji:
To jest drobno zmielone gówno, że nic nie pamiętam, tylko smugi kolorów i że pierwszy raz byłam w kinie na tak pełnej sali, że ludzie ryczą ze śmiechu/…/ Błękitne landrynki lśnią w oczodałach Artura Żmijewskiego.
Właśnie, jeśli już padają nazwiska, czym ktoś wie, co porabia Dorota Masłowska?