Na bramie kamienicy Wyspa Słodowa 7 wisi sądowe pismo adresowane do jednego z lokatorów. Ślad po nim urwał się w tym miejscu. Z wybebeszonych skrzynek w holu sterczą broszury reklamowe, bankowa korespondencja, ponaglenia do zapłaty długów. Piętro powyżej na drzwiach widnieje kredowa pamiątka z Trzech Króli, K+M+B 2009. Od kilku lat w kamienicy nie ma żywego ducha. Zżera ją grzyb i wilgoć. Ciekawe wedle jakich urzędowych pism, planów i decyzji ułożą się dalsze losy budynku.
W sierpniu 2014 roku władze miasta wystawiły kamienice na sprzedaż, oczekując od nabywcy co najmniej 7 mln złotych. Nikt się nie zgłosił. Dziś poza murami Urzędu Miejskiego rozgorzała dyskusja, co z ponad stuletnim budynkiem począć i co zrobić z przestrzenią wokoło, która dla wielu wrocławian jest miejscem spotkań, piknikowania i koncertowania. Taki jest genius loci tego miejsca i trudno z tym walczyć. Prezydent Wrocławia ostatnio znów deklarował, że Wyspy nie zamierza prywatyzować. Z drugiej jednak strony, poza deklaracjami są konkretne decyzje czyli zamykanie terenu na noc, zakaz organizowania dużych koncertów.
List i petycja – sygnowane przez społeczników, artystów, kuratorów sztuki skupionych wokół Grupy Inicjatywnej WS 7 – odnosi się do tego kontekstu i przynosi propozycję, by Wyspę Słodowa uspołecznić. A zatem kamienicę zamienić w centrum społeczno-kulturowe, niejako dowód na to, iż cały teren pozostanie przestrzenią publiczną. Trudno wyobrazić sobie realizację wizji, jeśli kamienicę wraz z działką kupi hotelarz.
Po otrzymaniu listu otwartego prezydent Rafał Dutkiewicz wstrzymał tymczasowo decyzję o prywatyzacji kamienicy. Dał do zrozumienia, że rozważa inny scenariusz lub po prostu się waha.
Akcja z petycją w sprawie Wyspy Słodowej trochę pokrzyżowała szyki magistratowi. Owszem obecna atmosfera nie sprzyja ogłaszaniu kolejnego przetargu, ale zarzucanie knowań i niecnych intencji społecznikom byłoby grubym nadużyciem. Wszak o budynek nie rywalizują inwestorzy. W kamienicy przecieka dach, straszą wybite okna. Gmach niszczeje, nieogrzewany kolejną zimę.
Skarbnik miasta pewnie zapisał w budżetowych planach te kilka milionów ze sprzedaży budynku. Czy jednak dbałość o finanse musi być jedynym kryterium decyzji podejmowanych przez władze miasta, zwłaszcza jeśli chodzi o sferę kultury, związaną żywotnie z obywatelskością?
Podnoszone są głosy, że aktywiści, społecznicy, nie mają pieniędzy żeby nieruchomość doprowadzić do stanu używalności. A to oznacza, że na remont potrzeba gotówki z miejskiej kasy. Jak sugerują niektórzy, mamy do czynienia ze spełnianiem zachcianek, fanaberii wąskiej grupy, która sobie obiekt upatrzyła. Z takimi zarzutami i punktem widzenia nie sposób polemizować, gdyż zawierają element dyskredytacji. Nie ważne, że ktoś akcentuje problem i sugeruje rozwiązanie, działa i gromadzi zainteresowanych w celu wypracowania modus vivendi, że odwołuje się do demokratycznego i partycypacyjnego kanonu troski o dobro wspólne. Najistotniejszy chyba argument sprowadza się do konkluzji: kto ma walizkę pieniędzy, intencje czyste jak łza, temu przysługuje głos i należyta uwaga decydentów.
Swoją droga, jeśli zgodzimy się z poglądem, że inwestowanie w kulturę i aktywizacja wrocławian to nadmierny wydatek, ba, nawet zbytek, to jak nazwać to, co dzieje się w związku z Europejską Stolicą Kultury? Wywalanie pieniędzy w błoto?
***
Z biurokratycznej perspektywy – która odnosi się do rozmaitych instytucji – problemem staje się każda aktywność generowana poza jej murami, a która z zakresem działalności instytucji ma jakiś związek. Biurokracja postrzega problem nie jako zadanie, lecz zagrożenie: kompetencje, fachowość są kwestionowane, autorytet podważany. Trzeba działać i nawykowa biurokratyczna reakcja polega przede wszystkim na skanalizowaniu i wyciszeniu problemu.
Są w ramach każdej instytucji siły i mechanizmy, które trzymają biurokratyczne tendencje w ryzach. To mechanizmy konsultacji społecznych, transparentność, kadencyjność władz, kontrola społeczna, wreszcie, model zarządzania nastawiony na budowanie relacji z obywatelami. Reakcja na społeczną inicjatywę dotyczącą Wyspy Słodowej to zatem poważny test.
Wizytówką Wrocławia i kołem zamachowym rozwoju miasta były ostatnio przede wszystkim duże przedsięwzięcia wymagające technokratycznego podejścia. Tak było w przypadku np. Euro 2012. Częściowe wynikało to z rygorów i warunków narzuconych przez UEFA. Spontaniczność i aktywność wrocławian definiowano w kategoriach karnawału, dla którego rezerwowano miejsce w strefach kibica i na stadionowych trybunach. Technokratyczny rozmach i planowanie przyniosły owoce w postaci nowego lotniska, obwodnicy, stadionu.
Wielkimi krokami zbliża się ESK 2016. Jaką wagę przywiązuje się w tym wydarzeniu do społecznej aktywności wie każdy, kto śledzi deklaracje organizatorów i zapoznał się z programowym dokumentem, aplikacją.
O ile EURO 2012 było w zamyśle i w realizacji niemal każdego detalu technokratycznym wyzwaniem, manifestacją iście korporacyjnej sprawności, Europejska Stolica Kultury jest tej strategii i logiki prawie zaprzeczeniem, niemal kontestacją. Wyrasta z innego ducha.
Jeśli uznamy założenia wpisane w aplikacji za drogowskaz, kamienica i Wyspa Słodowa mogą być terenem kulturowego autonomicznego przedsięwzięcia wpisującego się w ramy święta i edukacyjnego projektu. Ten eksperyment może być czymś więcej niż przejawem kreatywności, powinien wykroczyć poza horyzont 2016 roku. Może być rodzajem szkoły, w której współdziałania – na innych zasadach – uczą się wrocławianie, społecznicy, artyści, urzędnicy.
Tak pomyślane centrum społeczno-kulturalne ma bazować na oddolnej aktywność różnych sferach i ludzi różnych profesji. W dużej części aktywność ma się samofinansować. Stąd nacisk na ekonomię społeczną. Pomysłów jest wiele: pracownie rzemieślnicze i artystyczne, gastronomia, projekty open source, sale wystawiennicze i dla terapii zajęciowej, pokoje noclegowe dla przyjezdnych artystów i naukowców, galerie, sala koncertowa i teatralna, świetlica środowiskowa. Przenikanie się tych różnych praktyk, działań, procesów jest – gdy myśli się o kulturze – czymś naturalnym i wielce pożądanym. W tym kierunku idzie myślenie Grupy Inicjatywnej WS7.
Czy oznacza to tworzenie kolejnego bytu uzależnionego do kroplówki z gminną kasą? W pewnym zakresie tak, bo to magistrat ma fundusze i środki techniczne, aby np. załatać przeciekający dach lub osuszyć zagrzybione pomieszczenia. A cała reszta? Każda działalność społeczna polega na inwestowaniu pieniędzy, czasu, energii, kreatywności. Nie byłoby pozytywnych zmian na Nadodrzu, gdyby zabrakło ludzi z pomysłami, gotowymi podjąć ryzyko. Dzięki takim postawom rewitalizacja staje się normalną praktykę, nie ograniczoną do wymalowanych fasad i zagospodarowanych podwórek.
W piśmie do władz miasta w sprawie Wyspy Słodowej zawarty jest apel o odważną i perspektywiczną decyzję. Nikt nie oczekuje od prezydenta Wrocławia machnięcia czarodziejską różdżką, ani prezentów pod choinkę. Oczekuje zmiany myślenia, wyjścia poza schemat, o którym wzmiankowałem powyżej.
Swoją drogą, niezależnie jak wiele wyjątkowych pikników, społecznych akcji będzie nadal na Wyspie organizowanych pod auspicjami Urzędu Miasta, jest coś kuriozalnego w fakcie, że ich tłem jest kamienica, która dla decydentów stanowi balast, której najlepiej byłoby się pozbyć.
Pojawiły się głosy, że przecież na Nadodrzu jest wiele miejsc o podobnych charakterze. Niektórzy wyliczają ileż to centrów, miejsc spotkań utworzono w ostatnich latach.To fakt, z którym nie ma co dyskutować. Takie miejsca działają, realizując ambitne projekty. Nie są to sensu stricto otwarte przestrzenie, lecz zorientowane na konkretne zagadnienia i sprawy. Profesjonalizacja, specjalizacja, skupienie się na efektywności , pozostawiają niewiele miejsca na spontaniczność, na ryzyko kulturotwórczego eksperymentu. Owe rozproszone po mapie Śródmieścia miejsca nie mają potencjału, którym emanuje Wyspa Słodowa. Może za jakiś czas, gdzieś, na bazie doświadczeń w którymś z tych miejsc, genius loci się objawi. Trzymam kciuki.
Rodzących się spontanicznie pomysłów, twórczego napięcia, nie da się ujął w formalne tryby. Urzędowa pragmatyka i kulturotwórcze procesy to odrębne obszary, między którymi rozciąga się nieostra przestrzeń. Ważny jest dialog, wymiana myśli, szukanie punktów wspólnych, bez kwestionowania odrębności. Tak tworzy się to, co kulturowo cenne. A to, co cenne nie należy biurokratyzować.
Pomysł uspołecznienia Wyspy nie narodził się w murach Urzędu Miejskiego, ale gdyby tak było, gorąco bym mu przyklasnął, a nie szukał dziury w całym. On rozwiązuje realny problem (dowodem jest niszczejąca kamienica), a nie problem tworzy.
W 1964 roku, ponad 50 lat temu, Teatr Laboratorium wynosił się z Opola, nie mógąc tam rozwinąć skrzydeł. Przygarnął go Wrocław. Kto wówczas przewidywał, czym Teatr stanie się dla Wrocławia? Kto przelicza to na pieniądze?
***
Uczestniczę w pracach Grupy Inicjatywnej WS 7. Ale tu prezentuje swoje osobiste spostrzeżenia.
.