Chłoniemy obrazki, jak gąbka wodę. Z początkiem tygodnia pełno wszędzie zdjęć Anny Grodzkiej na przemian z fotkami Krystyny Pawłowicz. Przekładaniec, którym ma – z redaktorskiego założenia – dawać po oczach. Druga tak gratka-jatka może się nie zdarzyć.
Na wizualny komunikat i idące zanim „analizy” osobowości Krystyny Pawłowicz oraz Anny Grodzkiej wielu zareaguje manifestacyjnie: grymasem zniesmaczenia, lekceważącym machnięciem dłoni, teatralnym prychnięciem, mniej lub bardziej szczerym zdumieniem. Jak one (czy na pewno one) wyglądają? Co sobą reprezentują? Skąd się wzięły? Co one wygadują?
Zapominamy o meritum sprawy, której nie mieści się w logice medialnego cyrku. Batalia na argumenty o zmiany w prawie, zakres polityki równościowej, o funkcję wicemarszałka sejmu, ginie w tężejących oparach groteski. Media konfrontując ze sobą, uprzednio wyeksponowane figury zwaśnionych kobiet, od rzeczowej dyskusji wolą nawalankę w błocie. Z tego błota trudno będzie się wszystkim, nie tylko politykom, podnieść.
***
Pawłowicz mogła gadać z mównicy, co jej się żywnie podoba. Kijem rzeki nie zawróci. Mnie zniesmaczyła. Rozliczą ją wyborcy, ewentualnie sejmowa komisja etyki. Jeśli reprezentuje stanowisko PiS, to tym gorzej dla tej partii, bo oddala ją od umiarkowanego centrum. Zaś Grodzka mogłaby z powodzeniem, wedle wypracowanych w parlamencie zasad, zostać sejmowym wicemarszałkiem. Prawicy pozostałoby grymaszenie, ale i tak w końcu wziąłby górę zdrowy rozsądek i zwyciężyło przekonanie, że procedury są z natury neutralne, a z perspektywy czasu korzystne dla każdego, kto sprawność parlamentarnej machiny i jakość debaty ma na uwadze. Na tym polega normalność, której wątpliwi rzecznicy ostatnio są tak uaktywnili. Grodzka stojąca na straży sejmowych procedur jest do zaakceptowania i do wyobrażenia, jeśli tylko potrafiłaby trzymać nerwy na wodzy. Ale ten wybór, dziś, w klimacie histerii, po tym wszystkim, co się wydarzyło, jest raczej wątpliwy. Może za parę lat, w kolejnym parlamentarnym rozdaniu.