Pewnie wielu mieszkańców miasta, które od 1990 roku miało de facto dwóch prezydentów – Bogdana Zdrojewskiego i Rafała Dutkiewicza – oczekuje, by kolejnym prezydentem była osoba wyrazista, rozpoznawalna, która przyjdzie do ratusza być może na długie lata. To myślenie wynika wprost z logiki bezpośrednich wyborów i siły porównań. A co jeśli okres takich prezydentur mamy za sobą i w ogóle powiniśmy być jak najdalej od takiego scenariusza?
Wrocław dzisiaj i ten sprzed kilkunastu lat to inne miasta. Etap transformacji mamy za sobą. Bardziej dostrzegamy wagę codziennych problemów (komunikacja zbiorowa, dostęp do terenów zielonych) i problematyczność „myślania wielkimi projektami” (vide: miejski stadion na circa 40 tys. osób, którego nie sposób w pełni wykorzystać). Wiele się zmieniło od lat 90. i dokonało na rozmaitych poziomach – także w zarządzaniu miejskim organizmem. Łatwiej się ze sobą komunikujemy, inaczej współpracujemy. Pokazuje to np. casus partycypacji, budżetu obywatelskiego i rosnącej roli rad osiedla. Zmieniają się także aspiracje mieszkańców. Oczkiem w ich głowie staje się m.in. planowanie przestrzenne i dostęp do terenów rekreacyjnych. W tym kontekście symboliczne są starania o manio Zielonej Stolicy Europy. Choć ten ostatni zwrot na koniec prezydentury Dutkiewicza jest ważny, nie przykryje tego, co po tak długim okresie rządów było nie do uniknięcia: zużycia formuły działania, rutyna, po prostu zmęczenie.
Czy ten, kto przyjdzie po Rafale Dutkiewiczu ma go przypominać wigorem i charyzmą z początków jego prezydentury? Tak myśląc i mając takie przekonanie tkwimy w klatce porównań.
Może nowy prezydent powinien był silny i wyrazisty komptenecjami ludzi, których wokół siebie zbierze i których wprowadzi do urzędu miejskiego? A przeniesienia akcentu na grę zespołową powinno być osią jego kampanii? Dotychczasowa rywalizacja o fotel prezydenta Wrocławia przypomina walkę kilku osób o to, która z nich da się bardziej zauważyć, wyróżnić, zjedna sobie więcej sympatii i zaufania. Owszem, popularność rozstrzyga o wyniku kampanii, ale nie jest żadnym gwarantem skuteczności administrowania Wrocławiem.
Nie wiem na kogo oddam głos w wyborach na prezydenta Wrocławia, bo nie znam programów, mapy drogowej zmian, które będą realizowane krok po kroku. Nie mam orientacji, jakich współpracowników kandydaci zamierzają wprowadzić na wysokie stanowiska w magistracie.
Dojmującym deficytem polskiej polityki jest nieumiejętność pracy zespołowej i uparte stawianie na samotne figury. To przewidywalne, nudne, jałowe.
Prezydent nie jest złotą rączka od wszystkiego, choć pewnie wiele by dał, aby tak o nim sądzili wyborcy. Dojrzałe myślenie o zarządzaniu miastem sugeruje uważne przyjrzenie się temu, kto stoi w drugim szeregu i ma odpowiadać za komunikację zbiorową, zieleń miejską, edukację, gospodarkę komunalną i planowanie przestrzenne. Od kompetencji tych osób – fachowców – zależy więcej niż od dobrego odbioru prezydenta w mediach i sympatii opinii publicznej.