O prywatnym życiu Matthew Rosendelda, znanego też jako Moxie Marlinspike, niewiele wiadomo i jest w tym sporo jego zasługi. Choć Moxie rzuca się w oczy – jest typem wysportowanego wysokiego chudzielca z blond dreadami – to jest osobą skrytą i nieufną, nie tylko wobec mediów. Jego przyjaciele też nie są rozmowni. I choć popularność Signala rośnie, on, jego twórca, woli pozostać w cieniu.
Gdy odbierał nagrodę – ufundowaną przez współzałożyciela PayPal – za kryptograficzne osiągnięcie, zażyczył sobie, by nie rejestrować jego publicznego wystąpienia. Ten rodzaj rezerwy obecny jest w relacjach z dziennikarzami. Stawia warunek: off the record. Żadnego nagrywania, rozmowy tylko przez Signal lub bezpośrednie spotkania. Najczęściej w plenerze. W wywiadach i artykułach pojawiają się te same powtarzalne motywy. Są na jednak tyle intrygujące, że układają się w pasjonującą książkę, ale na pewno nie w wywiad-rzeka.
Moxie jest chodzącą reklamą Signala. Dyskretny i skryty. Jest też dobitnym przykładem tego, jak styl życia, krytyczny stosunek do państwa, wykształcenie i ścieżka zawodowa mogą się przeplatać, tworząc wybuchowy konglomerat.
To on stoi za kryptograficznymi rozwiązaniami, bez których nie mogą obejść się giganci: Skype, WhatsApp, Facebook Messenger. Komunikator Signal zaleca swoim pracownikom Komisja Europejska. Korzystają z niego sztabowcy i liderzy Partii Demokratycznej, redakcje Wall Street Journal, New York Times’a, The Guardian, by poprzestać na najważniejszych medialnych graczach, nie wspominać o tysiącach polityków, dziennikarzy, działaczy społecznym i kryminalnym świecie.
Masochistyczny anarchistyczny pracoholizm – to definicja Moxiego wg jego przyjaciela z czasów studiów. Anarchizm jest w tym zestawieniu zrozumiały: twórcy Signala bliskie są doświadczenia punkowej i squatterskiej kultury. Pomieszkiwał w pustostanach, włóczył się po kraju, angażował w oddolne społeczne działania. Punk i hacking weszły mu w krew. IRC-ował i wydawał zina. Jeździł na hackerskie zloty.
Jako szef fundacji stojącej za Signalem niedawno wspierał protesty Black Lives Matter. Duch DIY od początku splatał się z fascynacją technologicznymi nowinkami. Jak wielu młodych Moxie bawił się w łamanie zabezpieczeń telefonów i automatów do gier (hackerskie przedszkole). Z każdym rokiem rosła jego rozpoznawalność i uznanie. Przełomem był angaż dla Twittera – stanął na czele zespołu dbającego o bezpieczeństwo serwisu. Odszedł z firmy dość szybko, z milionem dolarów wynagrodzenia i poczuciem niesmaku. Do dzisiaj nie kryje krytycznego stosunku do Doliny Krzemowej i korpokultury, choć to nie przeszkadza takim tuzom jak Musk lub Dorsey zachwalać Signala. Swoją drogą, bezpośrednie wiadomości na Twitterze nadal, po tylu latach, nie są szyfrowane.

Moxie wcześnie dał się poznać w środowisku ekspertów cyberbezpieczeństwa – odkrył luki w zabezpieczeniach przeglądarek, które umożliwiały intruzom podglądanie i manipulowanie komunikacją między stroną www, a internautą. Spod jego ręki wyszedł GoogleSharing, dodatek do Firefoxa, który uniemożliwia Google pobieranie metadanych o użytkowniku. Stworzył go w reakcji na wystąpienie Erica Schmidta, późniejszego C.E.O. Google, który na jednej z konferencji stwierdził, że prywatność to przeszłość, i jeśli ktoś ma coś do ukrycia, to pewnie niecnego, więc powinien się najpierw zastanowić, czy warto było to robić.
Ten programista i kryptolog uważa się za bezkompromisowego orędownika prywatność. Traktuje ją pryncypialnie, nawet gdyby miała pociągać za sobą przyzwolenie na łamanie prawa. Nie chodzi o akceptację zła, lecz pragmatyzm względem tego, co jest nieodzownym negatywnym elementem społecznych zmian lub ich ubocznym skutkiem. Jako przykład, Moxie podaje batalię o legalizację marihuany – nie byłaby możliwa bez determinacji orędowników liberalizacji prawa, który często ponosili z tego tytułu srogie konsekwencje. W necie można znaleźć jego esej z 2013 roku „We Should All Have Something To Hide”. To rodzaj manifestu.
Jest anarchistyczny z poglądów i usposobienia, taki ma styl życia. Uwielbia surfing i podróże. Chwali się nielegalną rowerową eskapadą po czarnobylskiej zonie. Zaliczył ekscentryczną wyprawę do Abchazji na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej Krajów Nieuznanych przez ONZ. Jest pasjonatem morskich podróży. Jedna – o mały włos – nie zakończyła się tragedią. W skrajnej hipotermii trafił do szpitala. To właśnie po tej przygodzie rzucił pracę dla Twittera i zajął się tworzeniem własnego internetowego komunikatora, którego szyfrów nie da się złamać.
Opowieści o wyprawach to stałe motywy artykułów o Moxiem. Jakby powtarzane z myślą o kreowaniu wizerunku wiecznego outsidera i buntownika. On sam ma do tego prawo i być może taką osobą jest lub się za nią uważa. Intrygujące, zważywszy jak niewiele wiadomo o jego prywatnym życiu.
Signal jest przedsięwzięciem open source’owym i non profit. Ma to sens, bo jako tego rodzaju projekt nie można aplikacji Signal sprzedać, kupić czyli przejąć. Stoi za nim fundacja, utrzymująca się z dotacji, grantów i prywatnych datków. Po rozwiązanie opracowane przez ekipę Signala sięgnęli giganci: Facebook Messenger, WhatsApp i Skype. Wysokość wynagrodzeń z tego tytułu pozostaje tajemnicą. Signal Foundation zwykła trzymać się zasady: co łaska.
We władzach Signal Foundation zasiada były współwłaściciel WhatsApp’a Brian Acton, który wniósł do przedsięwzięcia 50 mln dolarów. Kolejnych około 3 mln Signal pozyskał do Open Technology Fund, rządowej agencji zainteresowanej promowaniem wolności słowa w krajach zagrożonych cenzurą. Open Technology Foundation była wspierana przez Broadcasting Board of Governors. To ciało nadzorujące Radio Wolna Europa i Radio Wolna Azja. Przypadkowe powiązania nie pociągające za sobą żadnych konsekwencji? Trudno w to uwierzyć.
Rodzi się pytanie o związki projektu Signal z państwem i rządem USA. Przez większość XX wieku kryptografia uważana była za domenę sektora militarnego i bezpośrednio powiązana z bezpieczeństwem narodowym. Większość badań prowadzono pod nadzorem Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, a ich wyniki były poufne. Urządzenia wykorzystywane w kryptografii były katalogowe jako uzbrojenie i objęte kontrolą ograniczającą ich eksport.
Moxie i mu podobni spece cyberbezpieczeństwa są stałymi uczestnikami konwentów, sympozjów i konferencji, na których bywają eksperci i urzędnicy departamentu obrony oraz sektora militarnego. Ich ścieżki się krzyżują. De facto, bez tego rodzaju spotkań trudno mówić o warunkach dla postępu technologicznego. Nie sposób też rozstrzygnąć, gdzie wymiana myśli przechodzi w ścisłą współpracę lub angaż. Dla jasności, Moxie pojechał do Moskwy spotkać się z Snowdenem, którego waszyngtońska administracja chętnie postawiłaby przed wojskowym trybunałem i skazała za zdradę. Warto o tym pamiętać, myśląc że rzeczywistość jest czarno-biała.
Signal pojawił się w 2014 roku i już wówczas Electronic Frontier Foundation wystawia mu wysoką noty, zalecając aplikację internatom, wyczulonym na punkcie prywatności. Słane Signalem wiadomość można przechwycić, ale są nie do rozszyfrowania. Sceptycy temperują optymizm, podkreślając że Signal jest narzędziem scentralizowanym – korzysta z serwerów Amazona – a do tego podczas instalacji korzysta z numeru telefonu użytkownika. Co więcej, na telefonie można zainstalować szpiegujące oprogramowanie, śledzące – na przykład – słowa wystukiwane na klawiaturze. Można też zrobić print screen albo telefon ukraść i złamać hasło. Moxie uważa się za anarchistę, lecz ci sami anarchiści często odradzają korzystanie z Signala. Oto przykład.
Der Spiegel opublikował slajdy z wewnętrznej prezentacji Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (czerwiec 2012 r.), na której NSA uznaje zaszyfrowany komponent połączeń głosowych Signal (RedPhone) jako „główne zagrożenie” dla swojej misji, a powiązanie go z innymi narzędziami (Cspace, Tor, Tails i TrueCrypt) za „katastroficzne” i prowadząc do „niemal całkowitej utraty/ braku wglądu w komunikację docelową”.
Uznajmy, że batalia między NSA, a Signalem i orędownikami prywatności ciągle trwa. Uznajmy, że w tej historii Moxie jest dobrym charakterem. Że to, co o nim wiemy układa się w legendę, w którą pozostaje nam wierzyć i ufać.