Sto lat, sto lat. Niech ryją, ryją nam – śpiewano wczoraj we Wrocławiu na zakończenie protestu w obronie dzików. Po co te śpiewy, zaklinające rzeczywistość? Po co ten protest? Przyjaciółka stwierdziła, że jest on bez sensu, bo on nic nie zmieni. Strzelanie do dzików odbywa się w lasach, a nie na wrocławskim rynku. Poza tym strzela się co roku. Przewidują to plany myśliwskie, które muszą realizować koła łowieckie.
1. Odpowiedź na temat sensu działania jest prosta, bo odwołuje się do istoty społecznej aktywności. To od ludzi zależy, co się stanie. Ktoś problem tworzy, inni go rozwiązują. Koło historii się kręci, a my mu w tym pomagamy lub przeszkadzamy. Czasem wkładamy kij w szprychy. Zatem jeśli poczuwamy się do odpowiedzialności, wynikającej z faktu, że mamy wpływ, jednostkowo znikomy, to oczywistą konsekwencją tego jest podejmowanie zbiorowego wysiłku. Tak zachodzą zmiany. Na różnych poziomach – społecznym, mentalnym, organizacyjnym, strukturalnym, cywilizacyjnym. Historia roi się od przykładów drobnych, symbolicznych gestów, które przekute zostały w konkretne, solidne czyny. Ludzie muszą się organizować. Muszą się policzyć, bo inaczej, będąc w rozproszeniu, pozostanie im kontemplowanie zbyt często mało komfortowego status quo. Jeśli powodem machnięcia ręką jest poczucie rezygnacji, koniec końców, popadnie się w zgryzotę. Spotykacie zgorzkniałe starsze osoby na okrągło utyskujących na świat i na ludzi? O tym właśnie piszę.
2. W sprawie dzików pojawia się zarzut histerii. Padają głosy, że wywołano tą histerię celowo. Histeria wiąże się z nieuzasadnionym lękiem. Hipokrates opisywał następujące symptomy tego stanu: wywracanie białek oczu, sinienie ciała, zaciskanie zębów i ślinotok. Konia z rzędem temu, kto takowe stany zdiagnozował. Owszem są ogromne emocje, żal, frustracja i zaskoczenie. Reagujemy w zależności od tego, jaki mamy temperament, charakter, jakie mamy nastawienie i co na temat odstrzału dzików wiemy. Oraz jakimi narzędziami dysponujemy. Jednak głównym motorem działania są wrażliwość, empatia i przekonania. To dlatego na protestach pojawią się rodziny i dzieci. W rodzinach kładzie się nacisk na kształcenie postawy względem otoczenia, m.in. żywych istot. Traktuje się to priorytetowo, w przeciwieństwie do innych grup i „komórek społecznych” (sic!). Np. klubów kibica lub fanów zespołów deathmetalowych.Nie po to się zrzeszają. Owszem, ironizuję, ale po prawdzie w protestach biorą z zasady ludzie wrażliwi, dla których wrażliwość jest wartością i powinnością. Nie spodziewam się, by do protestu przyłączyli się np. kibicie (rozumiani jako konkretna grupa). Protest wobec wybijania dzikich zwierząt nie dotyka kwestii wprost politycznej i dychotomii „my kontra oni”. On dotyka spraw fundamentalnych i egzystencjalnych, które wymagają głębszej refleksji, indywidualnego przepracowania, a nie tylko wspólnego skandowania prostych haseł. Jeśli mowa o polityczności, to tylko w wersji meta, która zmusza polityków do myślenia w kategorii generacyjnych zmian, a nie cyklów wyborczych.
3. Zarzutem, że większość osób zaangażowana w protesty jest niedoinformowana i wyolbrzymia skalę zagrożenia, zajmę się na koniec. Teraz parę zdań o milczeniu duchownych różnych kościołów. Ono świadczy wymownie nie o tyle o proteście, jego niedorzeczności, co mówi o duchownych. Na co dzień trudzą się, jak dotrzeć do umysłu i pobudzić serca swoich wiernych, a jednak większość nie potrafi nawiązać do tego, co dzieje się pod ich nosem. Do tego, co ma bezpośredni związek z refleksją o cierpieniu, współczuciu, odpowiedzialności i trosce o braci mniejszych. Jeśli to milczenie wynika z poczucia niezręczności sytuacji i nieporadności, to tym gorzej dla kościoła. Izolując się od rzeczywistości i tego, co dotyka ludzi, traci się z nimi więź.
4. Teraz będzie o niewiedzy protestujących. Wszyscy się uczymy. Mam taką nadzieję. Ostatnie dni były czymś w rodzaju przyśpieszonego kursu. Bardzo pożytecznego. Została wywołana dyskusja. A zaczęło się od chaosu komunikacyjnego w rządowych gremiach. Włączyli się w to myśliwi, twierdząc, że do prośnych loch strzelać nie będą.
Uporządkujmy.
Paulina Marzęcka, rzeczniczka Polskiego Związku Łowieckiego, oświadczyła, że „do końca lutego myśliwi mogą odstrzelić maksymalnie 210 tysięcy dzików”. Wcześniej, 28 grudnia 2018 Główny Lekarz Weterynarii wydał polecenie, by odstrzały odbyły się „zwłaszcza na terenach nieobjętych restrykcjami w związku z ASF”. Odstrzał dzików ma charakter sanitarny i ma zapobiec rozprzestrzenianiu się afrykańskiego pomoru świń. Zabija się zwierzęta chore i podejrzane. Według ostatnich szacunków GUS w Polsce jest około 200 tysięcy dzików. Wait? Ile więc zostanie dzików. Ktoś policzył?
Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego przewidywał redukcję populacji dzików do 0,1 osobnika/km2. To oznacza redukcję niemal do zera na znacznych obszarach kraju.
W Niemczech zabito w ubiegłym roku ponad 800 tys. sztuk tych zwierząt. Ale ich populacja liczy, wg. różnych szacunków, od 3 do 5 milionów.
Dzik zaraża świnie wirusem ASF nie mając z nią bezpośredniego kontaktu. Jak? Wirusa przenoszą ludzie na rękach, butach, ubraniu i sprzęcie rolniczym. Przenoszą go m.in. gryzonie. Według danych Państwowego Instytutu Weterynaryjnego i raportu Najwyższej Izby Kontroli z 2017 roku 74 proc. hodowców nie stosuje właściwych zasad higieny, tzw. bioasekuracji. A polega ona m.in. na grodzeniu gospodarstw siatką/płotem z podmurówką (wysokość min. 1,5 metra). Polega na zwalczaniu gryzoni i okresowej dezynsekcji. Na rejestrowaniu środków transportu do przewozu świń i osób mających dostęp do zwierząt. Noszeniu odzieży ochronnej. „Zabezpieczenie przed dostępem zwierząt dzikich do budynków inwentarskich, magazynów pasz oraz miejsc przechowywania ściółki”.
Powtórzę: 74 procent hodowców. To nie jest wykwit czyjejś rozemocjonowanej wyobraźni.To twarde dane.
Możemy się zastanawiać, dlaczego łatwiej strzelać do dzików niż dbać o standardy sanitarne i o czym to świadczy. Możemy zadać pytanie, kto na tym zarabia i kto traci. To są problemy, a nie emocje i wiedza lub niewiedza ludzi, którzy są przeciwni zabijaniu zwierząt w ogóle lub/i na masową skalę. Nie oni wywołali problem, choć pomagają go rozwiązać, dotykając drażliwych kwestii i zmuszając polityków do pracy.
5. Żeby była jasność: od ponad 20 lat nie jem mięsa, chów zwierząt na przemysłową skalę uważam, za niecną praktykę, która jest powodem do wstydu. Uważam, że musimy zmienić nasze podejście do produkcji żywności, by minimalizować cierpienie, minimalizować degradacje środowiska naturalnego i dbać o nasze zdrowie. Że to kwestie paląca wystarczy przywołać inny problem – zanieczyszczenia Ziemi odchodami z wielkich ferm, niszczenia terenów przyrodniczych pod uprawę pasz i hodowlę. Do tego dochodzi problem niedoboru żywności na świecie (mięsa nie wystarczy dla wszystkich, jego produkcja jest zbyt kosztowna) Jeśli więc chcemy zapewnić godne warunki egzystencji sobie i kolejnym pokoleniom musimy zacząć od zmian na swoim talerzu.