Trudniej o bardzie ikoniczną postać dla street-artu jak Banksy: emblematyczny styl, wywrotowy charakter przesłania oraz ironiczny flirt z popkulturą. Mam wrażenie, że Banksy stał się zakładnikiem swojej strategii. Popadł w nierozwiązalną sprzeczność: jak pieczołowicie kultywować konspiracyjny etos w zgoła manifestacyjny sposób? Artysta nie ujawnia twarzy ani tożsamości, a jednak jego los stał się losem każdej innej sławnej persony – został sklasyfikowany i ometkowany.
To ograniczenie wynikające z popularności pewnie mu ciąży i pewnie bywa źródłem dylematów: jak wyprowadzić w pole media, uwolnić się z przypisanej mu roli, a jednocześnie dalej pozostać tym samym Banksiem. Nieprzypadkowo artysta zamieścił na własnej stronie znamienny cytat z Picassa.
D*Face wywodzi się z Londynu. Orbituje w sferze pop artu. Jest ekspresyjny, komiksowy, a także metaforyczny. Jego artystyczna strategia wydaje się bardziej przemyślana i zarazem na tle tożsamościowych wygibasów Banksy’ego bardziej naturalna. D*Face przekomarzając się z symbolami popkultury czyni to z luzem, ze swobodą, nie kreuje siebie, zatem nie naraża się na zarzut bycia artystą popadającym w narcystyczną przesadę. A ten mankament staje się udziałem rozpaczliwie walczącego(?) o anonimowość Banksiego.
Oglądam filmowe reminiscencje z pierwszej nowojorskiej wystawy D* Face’a. Facet opowiada o sobie, o inspiracjach, o visual pollution. Nie uprawia egotycznego teatru, jednocześnie wysyła wyraźny sygnał: nie jestem ważny, ważna jest sztuka. To bardziej do mnie przemawia.