Gaslighting plus maskirowka czyli social media i sztuka wprowadzania w błąd

Bez znajomości dwóch dziwnych słów – wymienionych w tytule – nie wyobrażam sobie poruszania po mediach społecznościowych. Dementuję, nie padłem ofiarą spiskowej manii. Po prostu, znając te słowa inaczej zaczynamy na media społecznościowe patrzeć, dostrzegając jak doskonałym narzędziem manipulacji są i jak ułatwiają bezkarne szerzenie dowolnej blagi mącącej ludziom w głowach.

„Gaslight” to tytuł psychologicznego dramatu noir z 1944 roku (Polski tytuł: „Gasnący płomień”). Ingrid Bergman gra doprowadzoną na skraj szaleństwa kobietę, manipulowaną przez perfidnego męża. Film zyskał rozgłos i sławę (nominowany rok później do Oskara w 7 kategoriach), a gaslighting wszedł do obiegu jako określenie na celowe manipulowanie i dyskredytowanie osoby poprzez podważanie jej toku myślenia, kwestionowanie zdrowego rozsądku, co w skrajnych przypadkach kończy się dezintegracji osobowości nękanej osoby. Skąd wziął się gaslighting? Otóż bohaterka filmu zauważa przyciemnione światło gazowych lamp na strychu, na którym szperał jej mąż, szukając skarbu. On idzie w zaparte i sugeruje żonie, że uległa złudzeniom i konfabuluje.

Termin gaslighting jest użyciu od lat 60.; sięgają po niego terapeuci opisujący próby manipulowania czyjąś percepcją i zachowaniami. Stosowanie tego rodzaju destrukcyjnych praktyk zwykło zarzucać się psychopatom, narcyzom oraz zatwardziałym kłamcom. Gaslighting zatruwa nie tylko relacje małżeńskie, rodzinne. Niszczy również stosunki międzyludzkie w pracy. Czy tylko tam?

Czujesz się zdezorientowany? Zaczynasz wątpić w siebie i masz mętlik w głowie? Nie wiesz, co robić lub, przeciwnie, zyskujesz na pewności i pełen determinacji rzucasz się do absurdalnego w skutkach działania? Być może padłeś ofiarą gaslightingu.

W opisującym to zjawisko artykule z 1981 roku (Some Clinical Consequences of Introjection: Gaslighting), para naukowców – Calef i Weinshel – argumentuje, że gaslighting obejmuje projekcję i introjekcję konfliktów psychicznych: od sprawcy na ofiarę; „to narzucenie opiera się na bardzo szczególnym rodzaju transferu”. Sprawca zadręcza ofiarę, egzorcyzmując na nią swoje lęki, winy i zaniechania. Coś jak współcześni internetowi trolle.


„Gaslight” z udziałem Ingrid Bergman jest ekranizacją teatralnej sztuki Patricka Hamiltona (1938 r.). Inną filmową adaptację nakręcono w Wielkiej Brytanii w 1940 roku i nic nie stoi na przeszkodzie, by powstała kolejna, umiejscowiona w bliskich nam realiach 2021 roku; tak naznaczonych wszechobecnymi mediami społecznościowymi.

Nie ma lepszego od nich narzędzia dezinformacji i szerzenia blagi. Można za ich pośrednictwem puścić w obieg dowolną brednią i pozostać bezkarnym, a nawet skrzyknąć wokół siebie wyznawców. Bywa i tak, że sprawcy dezinformacji wolą pozostać w cieniu, wiedząc że im dłużej będą niezauważalni, tym skuteczniej będą manipulować, a zatem, sprawować kontrolę nad manipulowanym.


Myśląc o gaslightingu kusi mnie, aby od jednostki przejść do zbiorowości. Ten zwrot jest możliwym, gdy uznamy, że gaslighting nadaje się do wykorzystania w polityce i operacjach militarnych. W miejsce narcyzów i psychopatów wstawmy rząd i wojskowe dowództwo. Czy intencją uprawiającego gaslighting nie jest to, by ofiara stała się bezwolna, przestała wierzyć zmysłom i własnym kalkulacjom oraz podjęła fatalną w skutkach decyzję?

W ten sposob możemy przerzucić pomost między gaslightingiem a dezinformacją. Nie odkrywam Ameryki. Na powiązanie obu terminów zwrócił uwagę ceniony brytyjski dokumentalista Adam Curtis kręcąc film o rosyjskiej strategii prowadzenia wojny nielinearnej. Tu gaslighting jest pokazany jako narzędzie do sprawowania politycznej kontroli. Kto jest złym charakterem? Curtis obsadza w tej roli byłego premiera Rosji, doradcę prezydenta Putina, Władisława Surkowa. Nie jest w tym typowaniu odkrywczy i wyjątkowy – o rosyjskim polityku zwykło się mówić „szara eminencja Kremla”. Surkow to architekt propagandowej operacji na Ukrainie w 2014 roku. Co o nim stwierdza Curtis?

Surkow zmienił rosyjską politykę w oszałamiający, ciągle zmieniający się teatr. Sponsorował wszelkiego rodzaju grupy, od neonazistowskich skinheadów po liberalne grupy praw człowieka. Popierał nawet partie, które były przeciwne prezydentowi Putinowi. Ale najważniejsze było to, że Surkow dał wtedy znać, że to właśnie robi, co oznaczało, że nikt nie był pewien, co jest prawdziwe, a co fałszywe.


To ciągle dezorganizowanie i wprowadzanie w błąd jest celowe i systematyczne, bo podporządkowane nadrzędnym celom zbieżnym z geopolitycznymi interesami Rosji. Znacie historie o zielonych ludzikami, które w 2014 roku zajęły Krym? Putin na początku się odżegnywał od nich. Mundur w Rosji może kupić każdy – mówił na konferencji prasowej – wszak zielone ludziki nie miały dystynkcji ani nazwisk na uniformach. Po zakończeniu operacji, Putin wręczał żołnierzom odznaczenia, na którym widniała data 20 lutego – 8 marca 2014. Warto przypomnieć, że prezydent Ukrainy, Janukowycz, uciekł z Kijowa 22 lutego, a zatem okupacja Krymu nie była wynikiem decyzji podjętej ad hoc, lecz efektem wcześniejszych kalkulacji i nakreślonych scenariuszy.

Inscenizowanie z myślą o geopolitycznych celach nie jest wynalazkiem i fanaberią Surkowa, lecz kreatywnym wykorzystywaniem, doskonaleniem dorobku rosyjskich, a wcześniej radzieckich strategów i naukowców. Doprecyzowując, pojęcie „dezinformacja” pojawia się w literaturze anglojęzycznej wiosną 1926 r., na łamach londyńskiego miesięcznika „The Whitehall Gazette & St. James’s Review”. Użyto terminu do opisu działań sowieckich służb specjalnych. Rok później wzmianka o dezinformacji – jako metodzie działań GPU, następcy CzeKa – pojawia się w „białym” rosyjskim piśmie „Siegodnia” publikowanym w Rydze. Idąc wstecz dochodzimy do 1904 roku kiedy to dowództwo carskiej armii zakłada szkołę zajmującą się sztuką maskirowki, czyli kamuflażu. Maskirowka wyprzeda więc dezinformację. W okresie Zimnej Wojny w ZSRR celowo drukowano niedokładne mapy drogowe, uznając, że wprowadzą w błąd przeciwnika. Służby specjalne wykorzystywały i doskonaliły metodę dezinformowania zwaną „systemem matrioszek” czyli mnożenia fikcyjnych źródeł informacji, które miały wyprowadzić przeciwnika w pole, podsuwając mu m.im fałszywe wiadomości.


Rosyjscy stratedzy rozwijają koncepcję zarządzania refleksyjnego opracowaną przez genialnego matematyka i psychologa społecznego Władimira Lefewra. Jej clue? Kluczowe jest przejęcie kontroli nad poczynaniami przeciwnika w oparciu o szczegółowe algorytmiczne modele przewiadujące jego działanie. Z koncepcji Lefewra, która miała być rosyjską odpowiedzią na teorię gier, stratedzy wyprowadzili założenie, że dążeniem każdej ze stron jest przeniknięcie do świadomości nieprzyjaciela i zniekształcenie tkwiących w niej obrazów w korzystny dla siebie sposób, co może mieć decydujący wpływ na jego przyszłe działania. Jak to osiągnąć? Posługując się konkretnymi narzędziami: stymulacją, kamuflażem, intrygą, prowokacją.
Innymi słowy, należy zneutralizować dedukcję rywala poprzez np. podsunięcie mu fałszywych celów lub „wprogramowanie” własnego punktu widzenia. Tym oddziaływaniem objęte mogą być jednostki jak i zbiorowości: rodzina, krąg przyjaciół, partia polityczna, mieszkańcy miasta. Lefewr, sugerując naukowe podejście, postulował uwzględnienie zjawisk z pogranicza moralności, obyczajów i norm oraz potocznego rozumienia sprawiedliwości. Jego rozważania szły w kierunku ogólnej szerokiej koncepcji świadomości i relacji człowieka ze światem.

Lefewr pasjonował się cyber-psychologią. A przecież cybernetykę w latach 50 uważano w ZSRR za narzędzie reakcyjnego Zachodu. To mało rozsądne podejście uległo szybko zmianie. 1 maja 1954 r. założono Centrum Komputerowe nr 1 Ministerstwa Obrony ZSRR. To właśnie w jednym z oddziałów centrum zatrudnił się Lefewr. W swoich późniejszych badaniach skupiał się na analizie refleksyjnych modeli sprawców przestępstw, strukturach przestępczości zorganizowanej, sekt i organizacji terrorystycznych, co miało być pomocne – jego zdaniem – w ocenie prawdopodobieństwa popełnienia czynu. Do tych wątków nawiązują teoretycy wojny informacyjnej, sięgając po intrygujące sformułowanie: wojna kognitywna. Zakłada ona, że powodzenie operacji wymierzonej przeciwko konkretnej osobie, jest uzależnione od trafności sporządzenia jej portretu psychologicznego, a więc określenia jej słabych i mocnych punktów, temperamentu i nawyków. Wobec tak sportretowanej osoby można użyć metod „uspokajania”, a więc wywołania wrażenie, że ma się wobec niej neutralne lub przyjazne zamiary. Inna sposób manipulacji opiera się na wykorzystaniu „sugestii”, czyli podsuwaniu stereotypów, uprzedzeń, co ma podsycić np. niepokój i osłabić zaufania do innych.


To parę przykładów, metod i technik jest więcej. Wyobraźmy sobie, że pod ręką mamy social media i robimy z nich użytek wedle opisanej powyżej koncepcji.


W Rosji wychodzi periodyk „Refleksyjne procesy i zarządzanie” („Рефлексивные процессы и управление”) publikowany przez Instytut Psychologii RAN we współpracy z Instytutem Filozofii RAN.
Terminologia i zagadnienia tu poruszone pojawiają się w strategicznych dokumentach Federacji Rosyjskiej dotyczących bezpieczeństwa narodowego i informacyjnego. Znaczące, nieprawdaż?


Gaslighting, maskirowka, cyberpsychologia, wojna kognitywna i dezinformacja. Wszystko to układa się w ciąg powiązań, lecz nie do końca oczywistych. Żeby było bardziej intrygująco przypomnę epizod z biografii Władimira Lefewra. W niejasnych okolicznościach wyjechał w 1974 roku do USA. Pracował na Uniwersytecie Kalifornijskim. Jego kolejna teoria dwóch systemów poznania etycznego została wykorzystano w negocjacjach Waszyngtonu z Moskwą, po których rozpad ZSRR stał się faktem.


Discover more from Świat z twistem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.