Z wyrażaniem poglądów, i ich obroną, wiąże prawo do zmiany poglądów. Niby oczywistość, ale wypierana – że można zmienić zdanie, otwarcie przyznać komuś rację lub nagle dojść do odmiennych konkluzji. To wyparcie dotyczy wielu osób z prawicy i lewicy. Liberałów, konfederatów. Generalnie, ortodoksów różnych kolorów. Publicyści i literaci są jednak środowiskiem szczególnym. Zwłaszcza ci, piszący dla mas. Rafał Ziemkiewicz i podobne mu – z temperamentu – osoby, po drugiej stronie barykady np. Tomasz Lis plus parę mocno lewicujących autorów. Odgrywają ideowe role, sięgając po te same tezy i argumenty. Napisali w social mediach już tyle, że właściwie mogą nie podchodzić do komputerów; algorytm ponownie wrzucałby te same tweety i posty, zmieniając datę lub adresatów, by uniknąć monotonii.
Ceniony publicysta, udzielający się w social mediach, gromadzi wokół siebie tzw. obserwatorów, followersów. To relacja jest trochę romantyczna. Stoją za nią, oczywiście, zaangażowanie, emocje, ciekawość, wspólnota poglądów, intelekt. Liczba odbiorców bywa postrzegana jako dowód na słuszność obranej linii. To łechce próżność, syci ego. To ludzkie.
Sęk w tym, że czytelnicy, obserwatorzy, followersi nie pozwolą zbyt łatwo zejść piszącemu ze stanowiska: dopominają się reakcji, komentują, sugerują oponentów, podrzucają argumenty. Dochodzi do tego komponent tak ważny jak zaufanie. A zaufanie jest tylko wtedy, gdy mowa jest o relacji. Między piszącym i czytającym, który w przypadku publicystyki politycznej jest bardziej orędownikiem określonych idei, zawiązuję się rodzaj kontraktu. Nie jest to jednostronny związek, w którym dominuje autor. Autor ma obowiązki. Jeśli zebrało się plemię, to trzeba mu służyć. Bez plemienia jest się nikim. W tym wszystkim trzeba uwzględnić element kalkulacji po stronie piszącego, że tworząc plemię lub wokół niego odprawiając publicystyczne harce, tworzy się podstawy publicystycznego bytu. Że bez troski o ten fundament nie ma sensu włożony wysiłek. Nie można pozwolić sobie wobec plemienia na wahania i dzielenie się wątpliwościami, bo plemię to często wyznawcy, a oni oczekują jednoznaczności i wyrazistości.
Social media strybalizowały przestrzeń publiczną. Mamy plemiona i enklawy, między nimi wije się fosa. Na teren wroga zapuszczają się głównie harcownicy. Do emisariuszy się strzela. Przeciwnika można zmiażdżyć, zaorać, zmasakrować, o-memić, czyli potraktować memem lub ciętą ripostą.
Czy istnieje miejsce, w którym, na określonych i przestrzeganych warunkach, może dojść do wymiany myśli i poglądów, na którym zwaśnione strony mogą się konfrontować? Mediami elektronicznymi, z telewizją na czele, od dekad rządzi reguła spektaklu, widowiska. Radio utraciło magię i moc, a próby reanimowania tego formatu za pomocą podcastów w polskich realiach idą opornie. To ciągle dla większości ciekawostka. (Na marginesie, wpadł mi do głowy w związku z tym pomysł podcastu, łączącego rozmowę z konsumpcją wódki. Podcast, który trwa tyle, co wypicie flaszki. To jest – ironizuję – jakiś pomysł: pollitra.pl.)
Pozostaje przestrzeń uniwersytet. Tu rzadziej można sobie skoczyć do gardeł, choć moment, w którym na uniwersytecki wykład Zygmunta Baumana wkroczyła buzująca emocjami grupa kibiców pokazuje, że z tym przestrzeganiem uniwersalnych reguł bywa różnie.
Wyrażanie poglądów nie ma sensu, jeśli wykluczamy w trakcie rozmowy możliwość ich zmiany. Dzielenie się opinią powinno być zaproszeniem do dyskusji, a nie atakiem lub heroiczną obroną. Modyfikacja poglądów możne mieć miejsce nie tylko dlatego, że ktoś nas przekonał do swoich racji, wykazując się większą wiedzą i biegłością w jej wyrażaniu. Zmienić poglądy można także dlatego – i to jest cenne – że pozostawiamy sobie możliwość wątpienia i sceptycyzmu, także wobec własnych mniemań i opinii. Mając sceptycyzm za oparcie, nie musimy czegoś zażarcie bronić, dotknięci do żywego, że ktoś złapał nas na błędzie, przeinaczeniu. Nie ważne jest jaki za nami stoi obóz i czyich racji musimy bronić. Oferujemy sobie wolność. Leszek Kołakowski ciekawie pisał o niekonsekwencji i bardzo ją zachwalał. Warto wrócić do tego tekstu. Czasem ciekawsze niż wyrażanie konkretnego poglądu, lecz prześledzenie drogi, która nas doprowadziła do punktu, w którym pogląd uznaliśmy za swój. Gdzieś tam na początku być może było ziarno wątpliwości. A może dołączyło się do plemienia?