Nowe skwery, kieszonkowe parki, rabaty, trawniki, byliny, krzewy ozdobne. Tych ostatnich można sadzić tysiące, co i tak nie uspokoi wielu wrocławian przekonanych, że solidniej należy się troszczyć o to, co mamy – parki i lasy w obrębie lub sąsiedztwie miasta. Niektórzy zresztą biją na alarm.
Widać wyraźnie, że coś się w ostatnich miesiącach zmieniło. Dokonała się zmiana w słowach, nastawieniu i oczekiwaniach. Może dlatego, że ludzie, radząc sobie z pandemicznym ograniczeniami, częściej chodzą na spacery do parków i lasów? Jest ich tam coraz więcej i widzą, że zielone enklawy – cięte i dewastowane – marnieją w oczach. Kontakt z przyrodą powinien cieszyć, a wywołuje smutek i zmusza do protestu.
W sierpniu społecznicy z Maślic i Pilczyc, Kozanowa i Popowic, podnieśli larum w sprawie Lasu Pilczyckiego. To obszar Natury 2000 zarządzany przez Lasy Państwowe. Las niszczeje, w jego otulinie zalegają śmieci. Na apel, by objąć las baczniejszą pieczą, zadbać o bioróżnorodność, a przyrodniczy potencjał wykorzystać edukacyjnie, odpowiedziała Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych oraz Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska we Wrocławia. Chcą rozmawiać i temat uważają za otwarty. Na argumenty społeczników, że konieczne jest współdziałanie Urząd Miejski Wrocławia pozostał głuchy, wskazując że las nie należy do gminy.
Teraz władze miasta są adresatami kolejnych apeli i petycji. Po pierwsze, o ratowanie objętego gospodarczą wycinką Lasu Mokrzańskiego. Przyrodnicy piszą, że to płuca Leśnicy, Złotnik, Stabłowic, Maślic, Pracz Odrzańskich i Miękini, które trzeba chronić. Trudno się nie zgodzić. Petycję podpisało parę tysięcy osób. Urząd Miasta – jeden z adresatów – może znów powtórzyć, że to nie ich teren. Nic na tym nie zyska, a jedynie straci, bardziej niż wizerunkowo. Obywatele oczekują działań, a nie rozkładania rąk, nie ważne jak zasadnie podyktowanego stanem prawnym i administracyjnymi ograniczeniami.
Drugi punkt zapalny to komunalny Park Wschodni. Ma powierzchnię 30 hektarów i zdaniem autorów kolejnej petycji do prezydenta, powinno się go powiększyć. Społecznicy apelują o zmianę planów przestrzennych i włączenie do parku przylegających gminnych terenów, celem utworzenie m.in. korytarza ekologicznego łączącego go z doliną rzeki Oławy.
Na tym nie koniec, kolejna inicjatywa ma związek z trwającą od lat batalią o ratowanie mokradeł czyli dawnych osobowickich pól irygacyjnych. To również obszar Wrocławia. Przyrodnicy chcą przekształcić je w pierwszy miejski rezerwat przyrody. Każdy ornitolog wyjaśni, jak ważny jest to postulat.
Trzy różne problemy o różnym kalibrze, lecz każdy adresowany do władz Wrocławia. Adresowany niemal w tym samym czasie. Mówienie, że apele są bezzasadne, a magistrat skrępowany przepisami. nie stanowi argumentu za tym, by tematy odfajkować, uznać za zamknięte.
Zarząd Zieleni Miejskiej zasadził w mijającym roku blisko 3 tysiące drzew. Urząd podsumowuje: stworzono 16 parków i zieleńców, „nowych przestrzeni wypoczynku”, co kosztowało ponad 10 mln złotych. – Adaptujemy w ten sposób przestrzeń miejską do zmian klimatu, staramy się również poprawiać jakość powietrza – mówi dla „Wirtualnej Polski” Katarzyna Szymczak-Pomianowska, dyrektorka Departamentu Zrównoważonego Rozwoju.
Można kibicować takim działaniom, jednocześnie popadając w zdumienie, że tam gdzie chodzi nie o tworzenie od postaw enklaw miejskiej przyrody, lecz o troskę o to, co istnieje od dziesiątek lub setek lat (Las Pilczycki to fragment starej nadodrzańskiej puszczy) możliwości gminy się wyczerpują. Trudno rozstrzygnąć, czy w ogóle gmina korzysta ze swoich wszystkich możliwości. Najmniej jest chyba woli, by o problemach dyskutować, podjąć próbę zmierzenia się z wyzwaniem. Wrażenie jest takie, że dominuje strategia obchodzenie kłopotów bokiem. W nadziei, że rozejdą się po kościach. Obym się mylił.
Nikt nie oczekuje cudu ani prezentów na gwiazdkę. Zmiany klimatyczne, dewastacja lasów, zanikanie bioróżnorodności, smog – te wszystkie negatywne procesy – dotkliwe także dla naszego zdrowia – nie przebiegają według granic działek na mapie. I choćby z tego względu władze Wrocławia muszą zareagować. Szkoda czasu i społecznej energii. Apele i petycje nie rozpłyną się w powietrzu. Problem żyć będzie w komentarzach, opiniach. Powracać w kolejnych inicjatywach. Czasem radykalniejszych, czasem nietrafionych, ale motywowanych troską i emocjami.
Autentycznie zatroskani tym, jak ubożeje nasz krajobraz i przyrodnicze dziedzictwo, nie zmienią nagle oceny i postawy. Problemu nie da się zbagatelizować, traktując jak natręta, który w końcu przestanie nas nękać, powie: e tam, idę do domu. A tak w ogóle to żartowaliśmy.