Świat z twistem

notatnik: polityka, marginesy, media, społeczeństwo, historie i histerie.


Trump, wrestling i kres politycznego spektaklu

Na Mar-a-Lago przeciągnął się Sylwester: towarzystwo ostro się nakręciło, i stąd pewnie wylew dzikich pomysłów – wchłonięcia za jednym zamachem Kanady, Grenlandii i Kanału Panamskiego. Trump mówił o tym z takim przekonaniem i luzem jakby szykował się nie do prezydentury, lecz władania światem.

To ledwie preludium, lecz mam wrażenie ogromnego przyspieszenia: opinia publiczna osłupiała, politycy nie wiedzą, jak reagować. Oby nie było jak w thrillerach Hitchcocka, że za chwilę coś je…nie.


Polityka jako widowisko

Zawsze powtarzam: dla Trumpa polityka ma tylko jeden wymiar – to show dla publiczności, najlepiej globalnej. Zresztą on sam – w wydaniu krezusa biznesmena – mówił w wywiadach, że preferuje wielką skalę.
Na pierwszym planie, tym życiowym, Trump jest przede wszystkim gwiazdorem: ma błyszczeć i absorbować uwagę. Stąd zbytek i przesadna elegancja, sztuczna opalenizna i słomiana niby lwia grzywa. Pal licho, że dla wielu to kicz, że jego figura jest karykaturalnie przerysowana. Trump jest przecież na scenie. To Turbo Trump, na dopalaczach. Da wszystkim wrogom popalić, aż tłum zawyje z uciechy. To właśnie witalnie go napędza, gromadząc wokół zwolenników MAGA.

Otóż nie byłoby Trumpa w polityce, gdyby nie ten uwodzący narcyza performatywny wymiar.

Być może czasem dopada go wątpliwość, czy przedstawienie, które rozpisuje na retoryczne chwyty i inscenizacje zaangażowania, troski oraz oburzenia, w końcu wygeneruje jakąś treść, która przyniesie realny wpływ na skuteczną politykę. A może po prostu ma to gdzieś. W ostatecznym rachunku nie liczy się, że np. nie przejmie Grenlandii. Że to był blef. Wystarczy, że temat będzie krążył w mediach. A jak przestaną o tym mówić, to ogłosi, że ma zamiar przejąć np. Antarktydę. I wtedy znów się zacznie medialny cyrk.


Wielość Trumpów

Mamy do czynienia z pewnym wzorcem działania i wielu ochoczo wskoczy w buty Trumpa. Bo wzorzec się sprawdza. Nie chodzi tylko o skrajną i populistyczną prawicę oraz jej bazę w mediach społecznościowych. Wystarczy zerknąć jaką metamorfozę przeszedł Elon Musk po przejęciu Twittera. Ten serwis stał się dla niego narzędziem wywierania politycznego nacisku na infosferę. Politycy są od niej uzależnieni i szczególnie narażeni na razy rozdawane przez Muska. On ich okłada, obserwowany przez 211 mln followersów, a rządzący politycy (od Kanady, przez Niemcy, Francję, Wielką Brytanię) wiją się próbują nawiązać równą walkę. To widowisko, komedia zarazem, w której fałsz, przeinaczenia, uproszczenia i dezinformacja mieszają się i podlegają nieustającej multiplikacji, bardzo musi pociągać kopistów Trumpa.


Trump i wrestling

Myślenie o politycznym spektaklu nasączonym fałszem odsyła do fenomenu amerykańskiej zwulgaryzowanej formy zapasów – wrestlingu. Trump fascynował się nimi od dzieciństwa, obserwując na ringach w swoim rodzinnym Queens zmagania zapaśników. Ta przesada, udawany dramatyzm pociągały go i dawał tej pasji wyraz: urządzał pokazy walk w swoim kasynie Trump Plaza w Atlantic City (1988-1989). W 2007 roku wystąpił w WrestleManii w słynnej walce z Vince’em McMahonem, prezesem WWE, w której ten drugi, powalony przez Trumpa jednym ciosem, został wciągnięty na scenę. Zapaśnicy i Trump ogolili głowę Vince’owi McMahonowi i upokorzyli go na oczach tysięcy fanów. W 2013 roku Donald Trump został wprowadzony do Hall of Fame World Wrestling Federation za wkład w popularyzację tych zapasów.


Kayfabe – iluzja prawdy

Wrestling, z jego wyreżyserowanymi konfliktami, postaciami i fabułami rodem z komiksów, jest być może dla Trumpa główną metaforą polityki. Kluczowe dla zrozumienia fenomenu popularności wrestlingu i zasad rządzącego tym światem jest przedziwne słowo kayfabe – mówi ono o utrzymywaniu pozorów. Wszyscy zawodnicy – mimo umownej brutalności i przesadnych teatralnych zachowań – mają podkreślać prawdziwość zmagań. Choć bijatyka na ringu jest więc rozplanowana i publiczność może mieć tego świadomość, to dla wszystkich uczestników spektaklu, ten fałsz przestaje być niezręczny – zostaje unieważniony przez autentyczne przeżywanie de facto karnawałowej wspólnotowości.

Zwrot kayfabe jest fascynujący sam w sobie. Niektórzy uważają, że wywodzi się z mowy potocznej lub żargonu używanego w kręgach artystów cyrkowych, w tym także wrestlerów. Jest celowo zniekształconą formą słowa „fake”, maskującą jego znaczenie przed osobami spoza branży. W czasach, gdy wrestling był „zamkniętym światem”, wrestlerzy i promotorzy używali kodowanego języka, aby rozmawiać o fabularnych aspektach swojej pracy, nie zdradzając widzom, że wszystko jest zaaranżowane. Inni badacze sugerują, że kayfabe wyewoluowało z pig latin. To rodzaj języka szyfrowanego; cała zabawa polega na przestawianiu kolejności liter, dla zatarcia prawdziwego znaczenia. W pig latin „fake” mogło stać się „ake-fay”, co z czasem przekształciło się w „kayfabe”. Inna teoria mówi o zapożyczeniu i przekształceniu włoskiego zwrotu che fa finta („udawać” lub „symulować). Termin wszedł w użycie w latach 40. i 50. XX wieku jako codzienny żargon wrestlerów; w czasach, gdy wrestling był reklamowany jako prawdziwy sport, a nie forma rozrywki.
W latach 80. i 90. kayfabe zaczęło tracić na znaczeniu, gdy coraz bardziej na plan pierwszy przebijał się rozrywkowy wymiar walk. Kluczowym momentem dla popularności wrestlingu była deklaracja Vince’a McMahona, prezesa WWE (1989), że jest on tylko „sportową rozrywką” (sports entertainment), co pozwoliło federacji uniknąć regulacji związanych ze sportami zawodowymi. Wtedy wkracza Donald Trump ze swoim zaangażowaniem w popularyzację „dyscypliny”.


Od wrestlingu do MAGA

Tak jak w polityce, i tutaj liczy się wspólne tworzenie narracji i uczestnictwo we wciągającej grze. W wrestlingu kayfabe oznacza uznanie fabuły za prawdziwą, nawet gdy wszyscy „za kulisami” wiedzą, że to teatr. QAnon wykorzystuje podobny mechanizm, kreując iluzję tajnych informacji, które rzekomo ujawniają „prawdę” o spiskach na najwyższych szczeblach władzy. Tajemnicza postać QAnona jest powiernikiem teorii, według której Trump jest częścią tajnej wojny przeciwko globalnym kabalistycznym elitom i pedofilskim siłom. Posty „Q”, które rzekomo były publikowane przez anonimowego użytkownika, rozbudowywały tę narrację, zachęcając ludzi do „odkrywania prawdy” poprzez analizowanie rozrzuconych po internecie wskazówek. Tutaj również mamy mechanizm kayfabe – publiczność musi uwierzyć, że wydarzenia są częścią „wyreżyserowanego planu”, w którym Trump pełni rolę bohatera.
W tym kontekście polityka staje się grą, której celem nie jest dialog czy rozwiązywanie problemów społecznych, lecz wzbudzanie emocji, za pomocą dramatyzacji i polaryzacji. Tak jak w wrestlingu, Trump bawił się w tworzenie antagonistów i bohaterów, kreując wrogów, takich jak „media”, „liberałowie” czy „deep state”.


Przewaga Trumpizmu czyli fałszu

Przewaga trumpizmu wynika z rozeznania, czym są media społecznościowe i jak bardzo obecna jest w polityce popkultura i spektakl. Trumpizm, właściwie odczytany, podsuwa wskazówki jego cynicznym sprawnym naśladowcom. W tych warunkach, erozji demokracji przedstawicielskiej i jej instytucji, dominacji mediów społecznościowych, ta historii się nie skończy, choć przecież każdy spektakl, jak wszystko, ma kres. Po serii skandali, kontrowersji i krachu „wielkich obietnic”, wyborcy Trumpa mogą poczuć się rozczarowani. A zafundowany im chaos i ideowa pustka mogą odpychać Republikanów.
Czy jednak kres widowiska splecionego z biografią jednego człowieka gwarantuje nam, że nie pojawi się w miejsce pustki kolejny, bardziej sprawny od Trumpa aktor i siły, które zaproponują masom uwodzące fałszem nowe widowisko? Bedą pociągać za sznurki wprawiając w samouwielbienie sterowanego narcystycznego aktora. Być może właśnie to obserwujemy. I jak napisałem na początku, może to być dopiero prolog. Wolałbym więcej nie ryzykować.


Discover more from Świat z twistem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.