Biedni autorzy. Ktoś ich wystawił do wiatru, ośmieszył, organizując literackie spotkanie w takim miejscu… Dodam, że fragmenty prozy mieli również czytać polscy autorzy. Polegli – a jakże – w tym knajpianym harmidrze. Aby się nie pastwić nad nimi, zataję nazwiska. Wyszedłem w trakcie, zażenowany.
Po tym incydencie zacząłem wyobrażać sobie, jakby potoczył się ów wieczór z udziałem beatników. Niektórzy bardziej na bakier z prawem niż w tzw. „drodze”, zresztą niemiłosiernie zmitologizowanej. Zaprawieni we włóczędze faceci, co to w mig potrafią napisać wiersz i bez skrupułów zdzielić kogoś w mordę lub równie sprawnie zaimprowizować do saksofonu w najbardziej krnąbrnym knajpianym towarzystwie.
Znalazłem taki fragment w „Nowojorskiej bohemie” Ronalda Sukenicka
Kerouac wpłątał się w jakieś zabójstwo na tle homoseksualnym, za które jeden z jego przyjaciół odsiedział wyrok. Burroughs, który lubił pistolety, zabił w Meksyku własną żonę: przestrzelił jej głowę bawiąc się w Wilhelma Thela. Ray Bremser miał zwyczaj obrabiania stacji benzynowych, w wyniku czego stale trafiał do pudła/…/ Gregory Corso obrobił księgarnie „City Lights” należącą do jego kumpla Ferlinghettiego.
Wspomnę jeszcze o Charlesie Bukowskim. Namiętnie pił i równie namiętnie pisał. Na mizoginistyczny, lecz prostolinijny sposób uwielbiał kobiety, choć i tak bardziej oddany był wyścigom konnym. Miał niegasnącą, mimo upływu lat, słabość do boksu. Kazał sobie wyryć na nagrobnej płycie sylwetkę boksera i słowa „Nawet nie próbuj”.